Broadpic Photography Project - Silesian goes to Ruhr Basin
  • Indeks
  • DE
  • Menu Menu
  • 38
  • 39
  • 40
Fol­low a manu­al added link
Rozdział IV
(Tłumaczenie maszynowe)

Wilhelmstrasse

To były lata 80-te. Pra­cow­nia foto­gra­ficz­na, w któ­rej pra­co­wa­ła moja mama, znaj­do­wa­ła się na podwór­ku domu towa­ro­we­go IKAR w Gli­wi­cach, więc codzien­nie odwie­dza­łem mia­sto. Zdją­łem szma­ty i zało­ży­łem czy­stą koszu­lę. Potem ja i mój ojciec poje­cha­li­śmy tutaj, gdzie zgiełk przy­po­mi­nał życie wiel­kie­go mia­sta, takie­go jak Wro­cław i gdzie nic nie przy­po­mi­na­ło Gór­ne­go Ślą­ska poza języ­kiem. Dla mnie była to podróż do inne­go świa­ta, w któ­rym moż­na było stać się ano­ni­mo­wym. Pamięć o Gli­wi­cach jest kolo­ro­wa, żywa i zala­na słoń­cem. Przy­wie­ra do niej trud­ne do wytłu­ma­cze­nia uczu­cie lek­ko­ści, o czym świad­czą roz­go­rącz­ko­wa­ne pięk­ne kobie­ty w zwiew­nych let­nich sukien­kach i szpil­kach. Wra­cam myśla­mi do wie­lu skle­pów, małych wyro­bów rze­mieśl­ni­czych, labo­ra­to­rium foto­gra­ficz­ne­go i kina, do któ­re­go cho­dzi­łem, i sły­szę, jak jej buty na wyso­kich obca­sach puka­ją obok mnie, gdy przy­glą­dam się dewo­cjo­na­liom na wysta­wie sklepowej.

Któ­re­goś dnia opo­wie­dzia­łem Mar­ti­no­wi z Ber­li­na o Gli­wi­cach, po czym oka­za­ło się, że jego rodzi­na pocho­dzi z Gór­ne­go Ślą­ska. Oka­zja, aby dowie­dzieć się wię­cej o ówcze­snej Wil­helm­stras­se. Jego ciot­ka Ilse, uro­dzo­na w 1930 roku, i jego ojciec Horst, uro­dzo­ny w 1934 roku, wciąż dobrze ich pamię­ta­li. Obo­je miesz­ka­li w Gle­iwitz od uro­dze­nia do uciecz­ki w stycz­niu 1945 roku i zna­li uli­cę jesz­cze przed moją.

Jakie masz wspo­mnie­nia z domu towa­ro­we­go DeFa­Ka (IKAR) przy Wil­helm­stras­se? Czy było tam wte­dy stu­dio fotograficzne?

Ilse: „DeFa­Ka” znam tyl­ko jako „Wool­worth”. Kupi­li­śmy tam rze­czy, któ­re zwy­kle kupu­jesz w domach towa­ro­wych, takie jak ubra­nia, tka­ni­ny, przy­bo­ry kuchen­ne itp. Nie pamię­tam skle­pu foto­gra­ficz­ne­go. Do dziś pamię­tam, że nasz pedia­tra i spe­cja­li­sta od uszu byli w budyn­ku od stro­ny Wil­helm­stras­se. Naj­lep­szy cukier­nik w całej Gle­iwitz był po dru­giej stro­nie uli­cy. Zawsze, gdy byli­śmy mili dla leka­rza, zawsze dosta­wa­li­śmy „Moh­ren­kop­fa” do zabrania.

Horst: Nie pamię­tam wnę­trza „Wool­worth”, pra­wie nigdy tam nie byłem. My, chłop­cy, nie mie­li­śmy wte­dy nic wspól­ne­go z zaku­pa­mi. Jed­nak bar­dzo dobrze pamię­tam pie­kar­nię i cukier­nię po dru­giej stro­nie uli­cy od domu towa­ro­we­go. Zawsze mija­li­śmy tam, kie­dy szli­śmy do Wil­helms­bad (kry­ty basen). W dro­dze powrot­nej z kąpie­li zawsze kupo­wa­li­śmy tam droż­dże na prze­ką­skę. Było tanie i bar­dzo nam się podobało.

Jakie masz wspo­mnie­nia z fon­tan­ny na dzie­dziń­cu przed „Haus Obe­rschle­sien”? Pamię­tasz pal­my na dziedzińcu?

Ilse: Zawsze bar­dzo lubi­łam fon­tan­nę z trze­ma dia­bła­mi. W rze­czy­wi­sto­ści trzy fau­ny trzy­ma­ły się za ręce i tań­czy­ły wokół wody. Pamię­tam pocz­tów­kę, na któ­rej fau­ny mia­ły twa­rze trzech róż­nych bur­mi­strzów Gle­iwitz. Nie zna­łem żad­ne­go z nich. Tak, latem przed hote­lem rosły pal­my. Zimą trzy­ma­no je w dużej szklar­ni w par­ku miejskim.

Horst: Wciąż pamię­tam porów­na­nie trzech dia­błów z nie­któ­ry­mi dygni­ta­rza­mi w mie­ście. Czę­sto żar­to­wa­no sobie z dobrych panów z ratu­sza. Nie­ste­ty nie mogę ich już cyto­wać, bo byłem wte­dy za mło­dy, żeby napraw­dę je zrozumieć.

Roz­dział IV | Stro­na 38

Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 16
Ulica Zwycięstwa,
Gliwice, Górny Śląsk, luty 2010
Rozdział III | Strona 40
Fol­low a manu­al added link

Jak oso­bi­ście doświad­czy­łeś lub ode­bra­łeś Wilhelmstrasse?

Ilse: Wil­helm­stras­se była bul­wa­rem Gle­iwitz. Naj­pięk­niej­szy widok roz­ta­czał się z duże­go ryn­ku, z któ­re­go przez pra­wie kilo­metr widać było Wil­helm­stras­se. Han­del w Gle­iwitz odby­wał się pra­wie wyłącz­nie na tej ulicy.

Horst: Czę­sto bywa­łem na Wil­helm­stras­se, bo nie miesz­ka­li­śmy tak dale­ko i prze­jeż­dża­łem tam pra­wie przez wszyst­kie moje podró­że. Ile­kroć chcia­łam poje­chać do moich ulu­bio­nych miejsc w Gle­iwitz – na kry­ty basen, park miej­ski czy ogród bota­nicz­ny – szłam Wil­helm­stras­se. Napraw­dę podo­bał mi się ten zgiełk. Gle­iwitz nie było tak dużym mia­stem, ale na Wil­helm­stras­se zawsze mia­ło się wra­że­nie prze­by­wa­nia w dużym mieście.

Jak wte­dy postrze­ga­łeś pol­sko­ję­zycz­ną lud­ność Gór­ne­go Śląska?

Ilse: Za moich cza­sów Gle­iwitz był Niem­cem. Nie spo­tka­łem tylu osób mówią­cych po pol­sku. Mie­li­śmy słu­żą­cą z König­shüt­te (Cho­rzów) jako gospo­dy­nię, ale mówi­ła po nie­miec­ku. Nasz nauczy­ciel w liceum rów­nież mówił po nie­miec­ku, cho­ciaż pocho­dził z Katowic.

Horst: Przy­sze­dłem do „Jun­gvolk”, kie­dy mia­łem osiem lat. To był fun­da­ment “Mło­dzie­ży Hitle­row­skiej”. Tam i w szko­le uczo­no nas, że Niem­cy są wię­cej war­ci niż Pola­cy, albo że Pola­cy są gor­si i że musi­my trzy­mać się od nich z dale­ka. Nie mie­li­śmy więc żad­nych pol­skich przy­ja­ciół ani w szko­le, ani w rodzi­nie. W każ­dym razie w Gle­iwitz dba­no o to, by mówio­no po nie­miec­ku. Jeśli miesz­kasz na pogra­ni­czu, a twoi sąsie­dzi są postrze­ga­ni jako wro­go­wie, robisz wie­le, aby się od nich odróż­nić. Z tego powo­du w Gle­iwitz nie mówio­no na ogół po ślą­skim czy nie­miec­kim prze­pla­ta­nym z pol­skim, lecz pra­wie w czy­stym stan­dar­do­wym niemieckim.

Jakie pol­skie sło­wa lub wyra­że­nia były wte­dy uży­wa­ne w języ­ku potocznym?

Ilse: Prze­kli­na­li­śmy po pol­sku, cho­ciaż nie wol­no nam było tego robić. Pamię­tam sło­wo na „ropu­cha” lub „żaba” (żaba). Tak, na ryn­ku wyła­pa­li­śmy spo­ro słów. Ale o więk­szo­ści zapo­mnia­łem. Dziś znam jesz­cze kil­ka, bo mamy zna­jo­mych w War­sza­wie. Ale nie mogę tego zapisać.

Horst: Nie uży­to pol­skich słów w nor­mal­nych codzien­nych nazwach. Zna­łem tyl­ko prze­kleń­stwa, kupo­wa­li­śmy je od pol­skich deale­rów na ryn­ku. Do dziś pamię­tam „do pio­ru­na!” i „ty pie­ru­nie!”. Musie­li­śmy bar­dzo uwa­żać, żeby w domu nie prze­kli­nać po pol­sku, bo jak zauwa­ży­li nasi rodzi­ce, to zosta­li­śmy uka­ra­ni i musie­li­śmy 100 razy napi­sać „nie wol­no mi prze­kli­nać po polsku”

Jakie to uczu­cie musieć na zawsze poże­gnać się ze swo­ją ojczyzną?

Naj­waż­niej­sze pyta­nie zosta­wi­łem otwar­te, bo mogłem sobie udzie­lić odpowiedzi.

Rozdział III | Strona 40
© Copyright - Martin Janczek | broadpic 2007- 2023
  • Imprint
  • Kontakt
Scroll to top