Budują meczety, nawet w trzeciej i czwartej generacji po opuszczeniu kraju. Pokazują się otwarcie, organizują się w drużynach sportowych, w klubach kulturowych i publicznie protestują, kiedy coś im nie pasuje. W samych latach 80. z Polski do Niemiec wyjechało około siedemset tysięcy osób – większość ze Śląska do Zagłębia Ruhry. Licząc przesiedleńców od lat 50., liczba ta jest znacznie wyższa. Aussiedlerzy to niewidzialni, grzeczni nowi Niemcy. Wolą pozostać niewidoczni, stapiając się z tłem, byle tylko nie dać prawdziwemu Niemcowi okazji do odkrycia ich kamuflażu.
Po naszej rozmowie zastanawiałem się, kim są ci niewidzialni i na ile ja sam jestem takim kameleonem. Z lękiem odrzuciłem tę myśl, która mogła zagrozić mojej samoocenie. Rozmawialiśmy jakoś w połowie lat 90., ale pamiętam to spotkanie do dziś. Było to przed szkołą Markusa, który czekał na kółko teatralne. Siedziałem na nowym włoskim motocyklu sportowym. W Zagłębiu Ruhry było wielu przesiedleńców, którzy wyjechali ze Śląska do Niemiec. Markus i ja byliśmy dziećmi takich tak zwanych aussiedlerów i już wtedy zastanawialiśmy się nad naszą własną historią. Bez problemów przeszliśmy lagier we Fritlandzie, pobyt w lagrze Unna-Massen. Dodatkowo moja czteroosobowa rodzina zajmowała Notwohnung, czyli mieszkanie tymczasowe, o powierzchni nieco większej komórki. Ronald – kolega, który zapoznał mnie z Markusem – twierdzi, że bierna rola śląskich przesiedleńców w Niemczech może być wynikiem długiej dominacji pruskiej na Śląsku, która odcisnęła na Ślązakach tak wyraźne piętno, że przyjeżdżając do Niemiec, aktywują dawne postawy w osobowości i zbiorową świadomość śląskiej historii, która radzi raczej milczeć niż mówić. Człowiek śląski być może jest ostrożny, bo musiał być ostrożny wobec władz. Obserwował świat kątem oka, proletariackie spojrzenie kierując raczej w górę do Boga niż w oczy władzy. „Nie idź do króla, kiedy cię nie woła” albo „zrób się głupi, przyjdziesz fraj”.
Rozdział III | Strona 25
▲ Fotografia nr 12
Skoda 105s przy elektrowni,
Bytom-Szombierki, Górny Śląsk, październik 2018
Rozdział III | Strona 26
Jednak nie do końca, bo Ślązacy to zarówno ostrożny, jak i odważny i honorowy naród. Honor i odwaga jest znana nie tylko z historii tkaczy śląskich czy też powstań śląskich. Widać je w oczach Ślązaków; czuć, gdy co dzień wychodzą do niebezpiecznej pracy, nie wiedząc, czy wrócą. Wiem, że powstania śląskie były bardzo brutalne i dzieliły Ślązaków. Dla jednych powstania były wyzwoleniem, dla innych wojną domową. Ludzie musieli się opowiedzieć po jednej ze stron, bo neutralność mogła zostać ukarana. Trudno powiedzieć, na czym polega śląskość i jak się przeobraża w środowisku niemieckim, a jak w polskim. Wiedzą to być może historycy i znawcy Śląska; czują to tylko Ślązacy.
Moja żona ukończyła psychologię społeczną. Jest magistrem slawistyki, studiowała historię sztuki. Powinna mieć jakiś pomysł, na czym polega problem kameleonów i co powoduje ich bierność w społeczeństwie niemieckim. Fenomen ten zdaje się jednak być irracjonalny, niemedyczny i z pewnością nieoficjalny. Zresztą ona nie ma czasu na takie przemyślenia. Oczywiście oficjalnie nie ma żadnego syndromu śląskich kameleonów. To mój własny wymysł. Owszem, w teorii neuronów lustrzanych występuje „efekt kameleona” – uczyłem się o tym zjawisku – ale to coś innego. W wypadku śląskich przesiedleńców to już chyba tylko szaman albo ksiądz pomoże. Jeżeli o mnie chodzi, stwierdzam, że nie jestem kameleonem. Twórcza pasja i lojalność wobec śląskiej ziemi immunizują mózg. Właściwie to takie pasywne, nieco nostalgiczne, błąkanie się jest całkiem przyjemne i nikomu nie szkodzi. Jestem teraz piąty raz (bylem tuzin razy?) na Górnym Śląsku od czasu, kiedy opuściłem go, wyjeżdżając do Niemiec. Zdjęcie żółtej skody 105s zainspirowało mnie do przemyśleń o dopasowywaniu się do otoczenia. Samochód świetnie wkomponował się w tło budynku i, tworząc symbiozę kolorów i treści, zupełnie jak robią to fascynujące zwierzęta z Madagaskaru.
Rozdział III | Strona 27
▲ Fotografia nr 13
Fotografowanie zabronione,
Bytom-Szombierki, Górny Śląsk, październik 2018
Rozdział III | Strona 28
Tym razem jestem w Bytomiu. Problem kameleonów schodzi na dalszy plan, bo przyjechałem tu nie we własnej sprawie. Tym razem jestem tylko towarzyszem w podroży. Aparat fotograficzny mam jednak pod ręką. Jesteśmy w bytomskiej dzielnicy Szombierki i nie trafiłbym tu sam. Tym razem przyprowadził nas tu stary kolega. Znam go od dzieciństwa, byliśmy w tym samym internacie. Mieliśmy wtedy zaledwie jedenaście lat i od tamtej pory przeszliśmy wspólnie wiele kilometrów, rozmawiając i milcząc. Ronald zaraz pokaże nam swoje elektrociepłownie, swoje rurociągi, swoje bloki i basen, swoje hasioki. Zaczynamy od masywnych murowanych gmachów z wieżą i trzema wysokimi kominami za osiedlem w Szombierkach. Idziemy przez chaszcze, krzoki i chabazie, przechodzimy przez rury systemu grzewczego i przez tory kolejowe. Jedzie pociąg towarowy. Doliczam się czterdziestu dwóch wagonów z węglem. Wchodzimy na teren byłej elektrociepłowni.
Co to? Zakaz fotografowania? Znak na ułamek sekundy wywołuje u mnie zamęt. Spokojnie, wszystko w porządku, tu można fotografować. Ten zakaz najwyraźniej przestał obowiązywać i przemawia do czasu, który już minął. Skoda też jest jakaś dziwna, realna–nierealna, ma nawet stare tablice rejestracyjne województwa katowickiego. Kierowca autentyczny – ten facet chyba naprawdę jest z innej epoki. A może to jakiś hipster? Robię kilka zdjęć. „Nowa elektrociepłownia jest w innym miejscu, a ta już nie działa?” –pytam kolegę, żeby się upewnić. Mówi że nowej nie ma. Jest chyba jedna w Miechowicach z lat 40. ubiegłego wieku, która teraz ogrzewa większą część Bytomia, wytwarzając energie elektryczną i cieplną.
Rozdział III | Strona 29
Już nazod w doma czytam i szperam w prasie, starając się zrozumieć, w jaki sposób te dwa zakłady są ze sobą połączone, co jeszcze działa, a co już nie. W miarę jak zagłębiam się w tę materię, Bytom zaczyna mi się jawić jako mechaniczno-biologiczny stwór ulepiony z maszyn i ludzi; organizm, w którym różne organy współpracują ze sobą, aby permanentnie utrzymywać idealną temperaturę36,6 stopnia Celsjusza. Przez jego żyły i tętnice przepływa para i gorąca woda. Posiada kilka serc–elektrociepłowni, których komory tworzą kotły, turbozespoły i pompy. Układ nerwowy to przewody elektryczne – płynący nimi nienamacalny magiczny prąd zapewnia miastu sprawny i elegancki ruch, jasność ducha i możliwość porozumiewania się na odległość. Organizm do życia potrzebuje energii, węglowodanów. Bytom żywi się wydobywanym na miejscu tłustym czarnym śląskim węglem. Przepuszcza go przez młyny, mieląc na miazgę i wdmuchując w gorące kotły; spala surowiec, zamieniając go w energię elektryczną i cieplną. W sercach przetwarza węgiel w miłość, żeby miasto żyło i żeby nikt nie marzł, siedząc przy rodzinnym stole bez papci.
Wyobraźnia mnie poniosła, ale chyba zrozumiałem, jak ten stwór jest ze sobą spleciony. Te dwa zakłady, Szombierki i Miechowice, są połączone rurociągami ciepłowniczymi i parowymi. W zespole działały jako główny wytwórca ciepła i energii w Bytomiu. Elektrociepłownia „Miechowice” wyposażona w kotły parowe i turbiny parowe o mocy 418 megawatów jest nadal głównym źródłem energii w miejskim organizmie. Elektrociepłownia „Szombierki” pod koniec działalności dysponowała już tylko dwoma kotłami parowymi i jednym kotłem wodnym. Oba źródła zasilały wspólną sieć ciepłowniczą, przy czym EC Szombierki pod koniec pracowała już tylko w okresie letnim, dostarczając ciepłą wodę użytkową. Była jedynie źródłem awaryjnym, uruchamianym w czasie remontów tej w Miechowicach lub w chwilach wysokiego zapotrzebowania na energię. Na przełomie tysiąclecia zakończono tu wytwarzanie energii elektrycznej.
Rozdział III | Strona 30
System bytomski składa się z czterech magistrali połączonych w jeden układ technologiczny, zaopatrywany w ciepło poprzez EC Miechowice i EC Szombierki. Tworzy go spięcie parowo-wodne łączące EC Miechowice i EC Szombierki, magistrala „Południe”, która zasila między innymi osiedle Ronalda na Szombierkach, magistrala „Miechowice” zasilająca osiedla dzielnicy Miechowice, magistrala „Karb” zasilająca osiedla dzielnic Bobrek i Karb i magistrala „Północ”, która zasila centrum Bytomia. Są jeszcze inne systemy, jednak moją uwagę przyciąga głównie to majestatyczne i monumentalne serce w Szombierkach.
Historia EC w Szombierkach zaczyna się przed stu laty. Uroczyste uruchomienie zakładu pod nazwą Kraftwerk Oberschlesien lub Kraftwerk Bobrek nastąpiło w 1920 roku. Energią wytwarzaną w czterech kotłach zasilano urządzenia w pobliskich zakładach, czyli w hucie, karbidowni i kopalni w Bobrku. Ponieważ zapotrzebowanie było duże i gwałtownie rosło, zamontowano jeszcze 19 kotłów oraz kilka turbozespołów. Ciepło zaczęto tu produkować później, w latach 70. W okresie szczytowym elektrownia wytwarzała 108 megawatów energii. Kraftwerk był wtedy w średnim wieku, miał około pięćdziesięciu lat.
Teraz przychodzimy tu, gdzie serce już nie bije. Widok monumentalnej pozostałości jakby żywcem wziętej z okładki płyty „Animal” Pink Floydów przesłania wszystkie inne myśli i pochłania całą moją uwagę. Te mury są fascynujące! Będąc tu, masz wrażenie, że słyszysz, jak to piękne serce pracuje. Przecież odgłosy procesu technologicznego przetwarzania surowca węglowego w prąd i ciepło zamilkły zaledwie kilka lat temu. W dzisiejszej ciszy w wyobraźni słyszę syk pary i metalowe krzyki i zgrzyty maszyn i taśmociągów turbin z dawnych lat. Słyszę szum ognia rozhajcowanego do tysiąca stopni. Czuję zapach smaru i słyszę, jak w architekturze przemysłowej świątyni rezonują dźwięki. Słyszę, jak echo niesie dźwięki przez majestatyczne, potężne hale, do których pionowymi oknami wpadają smugi mglistego światła. Ta elektrownia to serce ściśnięte masywnym ceglanym gorsetem. W tym miejscu mimowolnie rodzi się patos, tu spotykają się sacrum i profanum.
Rozdział III | Strona 31
Jesteśmy tu we trzech – Ron, Damian i ja. Ronald oprowadza nas po swoich miejscach. Już od dawna opowiadał mi o tej elektrociepłowni i o basenie, na którym pływał w upalne dni jako chłopiec. Gdy po długiej drodze docieramy na miejsce, okazuje się, że basenu już nie ma, co wprawia Ronalda w zamyślenie. Znam to uczucie. Teraz stoimy zafascynowani widokiem monumentalnego budynku. Ronald zanurzył się we wspomnieniach i atmosferze przeszłości, a ja patrzę na tę skodę. Damian idzie na rury, więc idę za nim. On nie ma syndromu kameleona. A może ma? Musze go o to zapytać, jak będzie czas. Pierwszy raz od trzydziestu lat odwiedza Śląsk i wcale mu się tu nie podoba tak bardzo jak nam, a do tego nie ma chyba żadnych przemyśleń. Ja szukam jakiegoś przejaśnienia, jak mokry kundel, który chce się wygrzać w słońcu. Na rurociągu magistrali północnej (a może południowej?) znajduję coś, co przykuwa moją uwagę i rozjaśnia myśli ludzką dobrocią. Napisy. Nie wiem, co to za magistrala, ale to nieważne, bo zaczynam śledzić zdania wypisane białym flamastrem na rurach tuż za osiedlem. Idę po rurach DN600 i czytam, stawiając krok za krokiem, co jakiś czas zapisując je w pamięci aparatu.
To smutne, gdy osoba która dała ci najpiękniejsze wspomnienia sama się nimi stała! – Uroczy dzień, prawda? – Chciałbym się zgodzić, ale nie potrafię Kocham Cię…Ty wiesz ockmn Love You – rzygam tęczą na twój widok – I can’t sleep and I miss You:) – Kocham Misie Boguś –Kocham Cię Krzysiu! – ŚWIDER – BYTOM – We you’stu be crezy and love! – YNO RUCH – Żyje po to aby kochać i być kochanym, a nie aby cierpieć! – Problem tkwi we mnie, za bardzo przywiązuje się do ludzi
Rozdział III | Strona 32
▲ Fotografie nr 14
Magistrala ciepła obok elektrowni (kolaż),
Bytom, Górny Śląsk, październik 2018
Rozdział III | Strona 33
Nekrolog
Nekrolog: „W październiku 2011 roku zakończono transplantację serca miasta Bytom. Ostatnio szlachetne królewskie serce miasta, umieszczone ongiś w Szombierkach, już biło słabiej. Miało blisko 91 lat, kiedy przestało pracować. Zasilane ostatnią komorą pompowało swoją namiętną gorącą miłość w aorty magistrali, kiedy w kotłowni hajcorz dorzucał do kotła węgla. Stare serce było ewenementem na skalę europejską. Monumentalny konstrukt architektury, Kraftwerk Oberschlesien, ogrzewał mieszkańców i dawał Bytomiowi światło przez wiele lat. Nastąpił przeszczep. Układ rurociągu ciepłowniczo-parowego nadal tętni życiem tłoczonym przez nowe serduszko w Miechowicach”.
Tak, to serce najwyraźniej już nie będzie pracowało, jest nieodwracalnie martwe i nie zmieni tego żadna reanimacja i żaden przeszczep à la profesor Religa. Turbozespoły milczą. Stoi zegar matka, główny nerw nadający kiedyś rytm. Stan zero w sterowni. Aparatury, liczniki, manometry i pięćdziesiąt cztery zegary stoją w miejscu. Ustały impulsy, które nadawały rytm jego pracy. Nie ma takiego szpitala, który byłby w stanie je wyleczyć, bo nie opłaca się go ratować. Trza będzie stworzyć mauzoleum i zakonserwować zwłoki. Miłość ludzka stworzy pomnik minionych dni i ocali od zapomnienia – w najlepszym wypadku. Być może uruchomi najpierw zegar na wieży, aby stukilogramowa wskazówka wskazywała czas, a tam, gdzie kiedyś pracowały turbozespoły i taśmociągi, zabrzmi muzyka i ludzie będą tańczyć, organizować wystawy i spotkania literackie. Sztuka upiększy grób jak pachnące chryzantemy – w najlepszym wypadku.
Elektrociepłownia nie pracuje i nie będzie, ale to miejsce nie jest martwe. Ziemia tu wysyła jakiś czuły i dobry impuls – odbieram go wyraźnie swoimi wewnętrznymi czułkami. Południowa magistrala obok elektrociepłowni transportuje ciepełko, pociągi mijają jabłonkę, wioząc węgiel, a jaku własnemu zdumieniu odkrywam nieoczekiwanie te napisy, które mnie zatykają. Myślałem, że miłość umiera, tymczasem odkryłem to miejsce na dowód ludzkiej omylności.
Rozdział III | Strona 34
Spodziewałem się w tych chaszczach urbanizacji za osiedlem raczej śmieciowiska, rdzewiejących lodówek i plastikowych kubłów po farbie wypełnionych tapetą ze Spidermanem. Takie widoki znam z plenerów w Zagłębiu Ruhry czy na przedmieściach Paryża. Żyję od lat w zachodniej kulturze, więc moje oczy przywykły do takich obrazów. Niemcy to nie tylko klinika w Szwarcwaldzie. Tu w Szombierkach ku mojemu zdziwieniu rurociągi nie są pobazgrane sprejem i wulgaryzmami w stylu „Fuck You mother” albo „ACAB”. Nie ma tu nienawiści, a otoczenie jest czyste, choć znajduje się w środku konglomeratu śląskiego po poważnych przejściach. Funkcja rur najwyraźniej wykracza poza transport ciepła. Magistrala północna niesie także czułe i delikatne myśli młodych ludzi, którzy wykorzystują magiczny plener i ciepłe rury, aby się wycofać i pomyśleć. Rurociąg pełni rolę dobrego przyjaciela lub pamiętnika, który przyjmie nawet najskrytsze myśli.
Później idziemy jeszcze połazić po osiedlu. Rozmawiamy z emerytowanym górnikiem, który w latach pięćdziesiątych przyjechał za pracą z północnej Polski. Opowiada o szkodach górniczych na osiedlu i w centrum Bytomia i o akcjach ratowania domów mieszkalnych przed zawaleniem. Wieczorem jedziemy do Katowic spotkać się w szynku ze starym znajomym — malarzem Albertem. Z Ronaldem zgodnie stwierdzamy, że Albert ma wyraźne śląskie rysy twarzy. Albert tak jak my w latach osiemdziesiątych wyjechał z rodzicami ze Śląska do Zagłębia Ruhry. Nie podobało mu się tam, więc gdy osiągnął pełnoletność, wrócił na Śląsk. Zdecydowanie nie był materiałem na kameleona.
Rozdział III | Strona 35
Następnego dnia opuszczamy pracownię Alberta, w której spaliśmy. Wracamy do Niemiec. Na granicy jeszcze raz każdy z nas żegna się w swój osobisty sposób ze Śląskiem. Damian idzie się odlać, Ronald kupuje dwanaście wagonów papierosów i szampana, a ja fotografuję. Robię Ronaldowi zdjęcie na pamiątkę naszej wyprawy. Od kiedy pamiętam, w każdej podróży w Karkonosze czy do Wrocławia powtarza się rytuał kupowania wagonów i bieganie od okienka do okienka w poszukiwaniu kolejnych paczek LM-ów. Babsztyl zza okienka wydziera się do mnie wrednym głosem: „Pozwoliłam ci tu robić zdjęcia? Schowaj ten aparat, gamoniu!”. Delikatne wyznanie miłosne kobiety na skraju załamania nerwowego. Może ma coś do ukrycia, albo mąż jej nie kocha. Ale ja jej nawet nie widzę. Nie lubię granic między krajami i ludzi na granicy załamania. Celnicy, policjanci, broń, handlarze o złych sumieniach lub bez sumienia, zły kurs wymiany walut w kantorze i w bankomacie, prostytutki, smród, spoceni kierowcy o tłustych włosach, spaliny, nieufność, plastikowe krasnale i barszcz z torebki.
– Lecimy.
– Kurde, zapomnieliśmy zobaczyć te twoje hasioki pod blokiem.
– Następnym razem wam pokażę.
Jedziemy autostradą a ja przeglądam zdjęcia. Ronald pyta, czy zrobiłem jakieś zdjęcie na tej elektrowni. „Mam taką skodę, która się ładnie wkomponowała w tło, jak kameleon” – odpowiadam – „ale nie wiem, czy to nie kicz. Jest takie kalendarzowe. Kolory są homogenne. Nie wiem jeszcze, może kiedyś się przyda”.