• 0Shopping Cart
Broadpic Fotografie - Ruhrgebiet
  • The Book
  • DE
  • Menu Menu
  • 6
  • 7
  • 8
  • 9
  • 10
  • 11
  • 12
  • 13
  • 14
  • 15
  • 16
  • 17
  • 18
  • 19
  • 20
  • 21
  • 22
  • 23
Fol­low a manu­al added link
Rozdział II

Bielszowice. Kto zna miasto, wie, że ono faluje

Bielszowice to historia o tym, jak zrobiłem zdjęcie na cmentarzu, kim był mój pradziadek Paul i jak okrągły aluminiowy medalik znalazł się w Niemczech. Bielszowice to opowieść o moim domu, o przemijaniu i wyruszaniu. Bielszowice to osobisty portret falującego miasta i senne wspomnienia z serca Górnego Śląska.

Kapu­sta kiszo­na w sza­rej papie­ro­wej toreb­ce za 10 zło­tych, dwa ogór­ki kiszo­ne pro­sto z nie­bie­skiej dwu­stu­li­tro­wej pla­sti­ko­wej becz­ki 8 zło­tych, ryż pra­żo­ny 15 zło­tych, guma donald 15 zło­tych. W warzyw­nia­ku na uli­cy Kościel­nej jest wszyst­ko, cze­go tyl­ko moja ośmio­let­nia dusza może zapra­gnąć w dro­dze ze szko­ły. Albo oran­ża­da w pla­sti­ko­wym worecz­ku za10 zło­tych, oran­ża­da w butel­ce za 16 zło­tych, oran­ża­da „Man­da­ryn­ka“ za 23 zło­te. W pawi­lo­nie w czę­ści spo­żyw­czej lub w skle­pie „Spo­łem” na tej samej uli­cy kupisz sok pomi­do­ro­wy za czte­ry dychy, a pep­si za pięć dych.

– Na miejscu.

– A flasz­ka oddosz?

– Ja, toć.

Kie­dy zro­bi­łem zdję­cie biel­szo­wic­kie­go cmen­ta­rza przy­kry­te­go śnie­giem, byłem już star­szy. Więk­szo­ści budyn­ków na uli­cy Kościel­nej już nie było. Tak napraw­dę uli­ca nazy­wa­ła się Powstań­ców Ślą­skich, ale kto się tu uro­dził, wolał uży­wać daw­nej nazwy naj­star­szej uli­cy Biel­szo­wic. Przy­je­cha­łem do mia­stecz­ka, w któ­rym się uro­dzi­łem, z zamia­rem przy­wo­ła­nia daw­ne­go ducha tej miej­sco­wo­ści. Ducha z lat, kie­dy tu żyłem. Sie­dząc w skrom­nym poko­ju hote­lo­wym w par­ku Strzel­ni­ca, myśla­łem o miej­scach, któ­re powi­nie­nem odwie­dzić. Kie­dyś na miej­scu hote­lu była kawiar­nia z krze­seł­ka­mi w sty­lu Art déco na tara­sie, a za witry­ną lodów­ki dzie­ci i doro­słych kusi­ły kolo­ro­we gala­ret­ki z bitą śmie­ta­ną. Park miał wte­dy wie­le atrak­cji, w zimo­we dni dzia­łał tu nawet wyciąg nar­ciar­ski. Ponie­waż nie było gór, wyko­rzy­sta­no część wąwo­zu po już nie­czyn­nej pia­skow­ni „Szach­ty”. Ślą­za­cy mie­li wiel­ką wyobraź­nię, żeby z dziu­ry zro­bić góry! Dzię­ki temu moż­na tu było zjeż­dżać na nar­tach – na fischer­kach przy­sła­nych z Nie­miec lub kra­jo­wych pol-spor­tach – i zapo­mnieć, gdzie się jest. Nie­opo­dal zjaz­du nar­ciar­skie­go było lodo­wi­sko z wypo­ży­czal­nią łyżew, gdzie moż­na było kupić her­ba­tę z pla­ster­kiem cytry­ny, oraz tor sanecz­ko­wy. Z odda­li dobie­ga­ła rado­sna, gwar­na atmos­fe­ra, okrzy­ki i piski śli­zga­ją­cych się dzie­ci i rodzi­ców. Zimo­wy­mi wie­czo­ra­mi w pośpie­chu i z wiel­ką nie­cier­pli­wo­ścią sze­dłem tu, podą­ża­jąc za dobie­ga­ją­cym gwa­rem, cią­gnąc san­ki, aby jak naj­szyb­ciej wmie­szać się w tłum i zanu­rzyć w cudow­ny i rado­sny tłok. Zmierzch zapa­dał wcze­śnie. Po krót­kich mroź­nych dniach nastę­po­wa­ły jesz­cze mroź­niej­sze dłu­gie noce. Dla­te­go wspo­mnie­niom tego miej­sca towa­rzy­szy blask oświe­tlo­ne­go latar­nia­mi śniegu.

Rozdział II | Strona 6
Fol­low a manu­al added link

A latem? W ele­ganc­kim par­ku Strzel­ni­ca był amfi­te­atr z muro­wa­ną musz­lą kon­cer­to­wą, któ­ry mógł pomie­ścić dwa tysią­ce osób. W amfi­te­atrze odby­wa­ły się kon­cer­ty i przed­sta­wie­nia. Moż­na było posłu­chać Rudie­go Schu­ber­tha z zespo­łem Wały Jagiel­loń­skie i ich słyn­ne­go utwo­ru „Cór­ka ryba­ka” lub zwy­czaj­nie przyjść na jeden z licz­nych festy­nów i jar­mar­ków, aby pospa­ce­ro­wać mie­dzy karu­ze­lą a huś­taw­ka­mi, zaja­da­jąc się watą cukro­wą. Bylem wte­dy uczniem szko­ły spor­to­wej numer 17. Szko­ła dys­po­no­wa­ła nawet wła­snym kry­tym base­nem. Kie­dy zaczy­na­ło się lato, otwie­ra­li basen w par­ku przy uli­cy Base­no­wej. W pierw­sze gorą­ce dni po powro­cie ze szko­ły zosta­wia­łem tor­ni­ster w domu i sze­dłem na basen w par­ku Strzel­ni­ca opa­lać się i pły­wać. Bra­łem ze sobą oliw­kę do opa­la­nia, bo chcia­łem impo­no­wać wszyst­kim błysz­czą­cy­mi mło­dzień­czy­mi mię­śnia­mi. W sobo­ty cho­dzi­łem na poran­ne przed­sta­wie­nia teatral­ne dla dzie­ci w Domu Kul­tu­ry. W nie­dzie­le sze­dłem do kościo­ła, a po mszy na mecze pił­ki ręcz­nej klu­bu KS „Zgo­da” Biel­szo­wi­ce lub na mecz pił­ki noż­nej na sta­dion przy uli­cy Spor­tow­ców, nie­da­le­ko par­ku. Po meczu jedli­śmy obiad. Rosół na pierw­sze danie był już goto­wy, a maka­ron wła­snej robo­ty suszył się na ście­recz­ce. Na dru­gie danie były klu­ski ślą­skie z modrą kapu­stą i pie­czeń z sosem. Potem spa­cer na lody baka­lio­we, śmie­tan­ko­we, jago­do­we lub cia­sto. Na spa­cer moż­na też było pójść do par­ku ota­cza­ją­ce­go Dom Kul­tu­ry, żeby zoba­czyć wyści­gi minia­tu­ro­wych mode­li samo­cho­dów. Pojaz­dy napę­dza­ne były sil­nicz­ka­mi spa­li­no­wy­mi i ści­ga­ły się, przy­mo­co­wa­ne sta­lo­wą lin­ką w cen­tral­nym punk­cie toru.

Zaraz obok nasze­go blo­ku było kino „Ucie­cha“. Komu nie wystar­cza­ły trzy pro­gra­my tele­wi­zyj­ne, ten szedł do kina. W tele­wi­zji lecia­ły „Pią­tek z Pan­kra­cym”, pro­gram publi­cy­stycz­ny „Pegaz”, fil­my pro­duk­cji ZSRR , pro­gram dla maj­ster­ko­wi­czów „Zrób to sam”, cie­ka­wy maga­zyn nauko­wy „Son­da”, „Szo­gun”, „Nie­wol­ni­ca Isau­ra „ – bra­zy­lij­ska tele­no­we­la odci­nek dzie­sięć tysię­cy sześć­set, „Pta­ki cier­ni­stych krze­wów”, „Powrót do Ede­nu”, „Prze­bo­je Dwój­ki” lub tele­wi­zyj­na lista prze­bo­jów z hita­mi taki­mi jak „Fabry­ka małp” Lady Pank, „Prze­mi­ja uro­da w nas” Sewe­ry­na Kra­jew­skie­go czy „Słod­kie­go miłe­go życia” Kom­bi. W moje dzie­wią­te uro­dzi­ny poka­za­li defi­la­dę woj­sko­wą w War­sza­wie z oka­zji Dnia Zwy­cię­stwa. A w kinie? W kinie gra­li mię­dzy inny­mi „Wej­ście smo­ka” z Bru­cem Lee, „Goście z galak­ty­ki Arka­na”, „Kara­te­cy z kanio­nu Żół­tej Rze­ki”, „Błę­kit­ny grom”, „Duch”, „E.T.” Spiel­ber­ga czy „Maj­ka z Kosmo­su” pro­duk­cji czechosłowackiej.

Rozdział II | Strona 7
 
Fol­low a manu­al added link

Miesz­ka­li­śmy wte­dy na uli­cy Rów­no­le­głej. Miesz­ka­nie było jasne, czy­ste i pach­ną­ce, o co dba­li moi rodzi­ce, kie­dy nie byli w pra­cy lub na dział­ce. Meble były odku­rzo­ne, pod­ło­gi wypa­sto­wa­ne a wnę­trze nasze­go M4 zdo­bi­ły sto­ją­ce na sto­le kwia­ty. Moż­na było koły­sać się w wikli­no­wym fote­lu buja­nym, słu­cha­jąc pły­ty Ele­ni lub pusz­cza­ne­go w radio hitu „Nie płacz, kie­dy odja­dę”. W sło­necz­ne dni poprzez firan­ki wpa­da­ły jasne pro­mie­nie świa­tła, wypeł­nia­jąc wnę­trza zło­tą poświa­tą i roz­le­wa­jąc się na poły­sku­ją­ce meble, stół, meblo­ścian­kę, na fiku­sa i dywan, któ­ry nada­wał poko­jo­wi cie­pła i przy­tul­no­ści. Moja mat­ka pra­co­wa­ła jako foto­graf­ka w zakła­dzie foto­gra­ficz­nym w Gli­wi­cach a ojciec był gór­ni­kiem na tutej­szej kopal­ni węgla kamien­ne­go. Więk­szość męż­czyzn w mie­ście i w naszej rodzi­nie była górnikami.

W latach 80. Ruda Ślą­ska mia­ła 10 dziel­nic. Każ­da dziel­ni­ca mia­ła inną koń­ców­kę kodu pocz­to­we­go, od 1 do 11. Biel­szo­wi­ce to Ruda 11, Wirek to 10, Nowy Bytom – 9 i tak dalej. Rudy 2 po pro­stu nie było. Kie­dyś roz­wią­że zagad­kę i dowiem się, co się sta­ło z dwój­ką. Rudę 11 czy­li naszą dziel­ni­ce spo­strze­ga­li­śmy jako osob­ne mia­sto, a nie jako jakąś dziel­ni­ce. Podob­nie jak miesz­kań­cy dziel­ni­cy Buer w Gel­sen­kir­chen czy miesz­kań­cy Waten­sche­idu w Bochum, w Zagłę­biu Ruh­ry. Ruda 11 liczy­ła wte­dy oko­ło 17 000 miesz­kań­ców a znaj­du­ją­ca się tu kopal­nia KWK „Zabrze-Biel­szo­wi­ce” zatrud­nia­ła 11 000 pra­cow­ni­ków. Zda­je się, że nie­mal wszyst­kie rodzi­ny w naszej miej­sco­wo­ści były w jakiś spo­sób zwią­za­ne z kopal­nią. Kopal­nia sta­no­wi­ła pod­sta­wę nasze­go życia, była też przy­czy­ną wie­lu łez wyla­nych po nie­jed­nym wypad­ku. Była rów­nież powo­dem licz­nych prze­pro­wa­dzek z domów, któ­re wali­ły się wsku­tek szkód gór­ni­czych. Kopal­nia dba­ła i wyma­ga­ła. Orga­ni­zo­wa­ła Miko­ła­ja i pre­zen­ty dla dzie­ci, zapra­sza­ła arty­stów do amfi­te­atru, pła­ci­ła wdo­wom i dzie­ciom odszko­do­wa­nia za śmier­tel­ne wypad­ki mężów i ojców, raź­no zapra­sza­ła zało­gi gór­ni­cze i ich rodzi­ny do udzia­łu w czy­nie spo­łecz­nym. W wol­nym cza­sie miesz­kań­cy upięk­sza­li mia­sto. Gór­ni­cy budo­wa­li, a ich żony upięk­sza­ły osie­dla, sadząc kwia­ty przed domami.

Bywa­ło też, że gór­ni­cy w cza­sie pra­cy przy­go­to­wy­wa­li sce­nę i wie­sza­li mikro­fo­ny dla arty­stów, któ­rzy mie­li wystą­pić w par­ko­wym amfi­te­atrze. Kopal­nia była zawsze i wszę­dzie. Była punk­tem sta­łym we wciąż zmie­nia­ją­cych się cza­sach. Jej zapach mie­szał się z let­nim gorą­cem, z jesien­ną mgłą pach­ną­cą dymem pie­ców kaflo­wych, zimą ze wschod­nim mro­zem przy­pra­wio­nym spa­li­na­mi Kama­zów i Stey­erów jadą­cych uli­cą Koko­ta w jakiś ponie­dział­ko­wy pora­nek lub śro­dę wie­czo­rem. Kopal­nia była nie­od­łącz­ną czę­ścią miej­skie­go kra­jo­bra­zu, a dźwię­ki pra­cu­ją­cych taśmo­cią­gów, szy­bów i maszyn były wszech­obec­ne o każ­dej porze dnia i nocy. Kopal­nia była i jest zega­rem tego miej­sca i oko­lic. Okre­śla rytm życia w mia­stecz­ku. To ona jest pod­sta­wą egzy­sten­cji miesz­kań­ców, a cza­sem przy­czy­ną ich śmier­ci. W dro­dze do szko­ły mija­łem ją z lewej stro­ny. W dro­dze do dziad­ków też, a nawet w dro­dze na dział­ki i do wspa­nia­łej cukier­ni Webe­ra. Zawsze była tam, gdzie była. Kie­dy wra­ca­łem, mia­łem ją po pra­wej stronie.

Rozdział II | Strona 8
 
Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 4
Panorama północna KWK Bielszowice,
Ruda Śląska-Bielszowice, Górny Śląsk, luty 2010
Rozdział II | Strona 9
Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 5
Ankry i śląskie okno,
Ruda Śląska-Bielszowice, Górny Śląsk, luty 2010
Rozdział II | Strona 10
Fol­low a manu­al added link

Kie­dyś po poran­nej mszy sfo­to­gra­fo­wa­łem kopal­nię z wie­ży kościo­ła sto­ją­ce­go po prze­ciw­nej stro­ny uli­cy. Kościel­ny zapro­wa­dził mnie na wie­żę, nie pyta­jąc pro­bosz­cza o pozwo­le­nie, („Bo tak będzie lepiej” – powie­dział). Po raz pierw­szy zoba­czy­łem kopal­nię z per­spek­ty­wy lotu pta­ka. Zarów­no widok, jak i zro­bio­ne zdję­cie bar­dzo mnie ucieszyły.

Kopal­nia nie­prze­rwa­nie od lat dra­stycz­nie zmie­nia pano­ra­mę naszej miej­sco­wo­ści: burzy budyn­ki miesz­kal­ne lub ankru­je ścia­ny za pomo­cą ścią­gów, spi­na­jąc je potęż­ny­mi śru­ba­mi, aby ura­to­wać je przed zawa­le­niem. Roz­bie­ra sta­re i budu­je nowe. Powsta­ją blo­ki na pły­tach wstrząsoodpornych.

Kopal­nia nasy­pu­je góry ze ska­ły płon­nej, tak zwa­ne hał­dy, zanie­czysz­cza rze­ki i śro­do­wi­sko. Ta kopal­nia pod­ko­pu­je mia­stecz­ko i oko­li­ce już od ponad 120 lat i wca­le nie jest pierw­szą kopal­nią w mie­ście. Pod­ziem­ne inge­ren­cje doko­nu­ją regu­lar­nych zmian geo­lo­gicz­nych. Moż­na tu poczuć, jak zie­mia grzmi i wibru­je, niczym pul­su­ją­ca tęt­ni­ca osłu­chi­wa­na ste­to­sko­pem. Wystę­pu­ją­ce regu­lar­nie tąp­nię­cia powo­du­ją zapad­nię­cia tere­nu, na któ­rym stoi mia­sto. Gospo­dar­ka rabun­ko­wa przy­śpie­sza te proces.

Lokal­ne gaze­ty regu­lar­nie infor­mu­ją o walą­cych się tu domach, dziu­rach i zapa­dli­skach powsta­ją­cych po ulew­nych desz­czach na dro­gach Rudy Ślą­skiej. Tutaj hał­dy rosną i male­ją. Sta­wy poja­wia­ją się i zni­ka­ją. Kto zna swo­je mia­sto, gołym okiem widzi, gdzie się zapa­dło, a gdzie powsta­ły nowe pagór­ki. Kto je zna, ten wie, że mia­sto falu­je jak morze.

Jest luty 2010 roku. Sie­dzę w hote­lu w par­ku Strzel­ni­ca i usta­wiam apa­rat foto­gra­ficz­ny. Jestem zdro­wy i odpor­ny. Już za dwa lata uro­dzi się moja kocha­na cór­ka, Mile­na, choć w tej chwi­li o tym nie wiem. Będzie dzie­dzicz­ką rodzin­nej historii.

Minę­ło wie­le lat, odkąd opu­ści­łem Biel­szo­wi­ce. Teraz przy­je­cha­łem, aby oca­lić je przed zapo­mnie­niem. Zacho­wać pamięć, prze­le­wa­jąc to, co było, na dwu­wy­mia­ro­we zdję­cia. Chcę zoba­czyć moje mia­stecz­ko, naj­le­piej w daw­nym szy­ku mgli­stej pamię­ci, ale wiem, że za dłu­go mnie tu nie było, żeby przy­wo­łać ducha tam­tych cza­sów. Za dużo się wyda­rzy­ło pod­czas mojej nie­obec­no­ści. Zegar nie­ustan­nie mie­lił czas, kie­dy byłem nie­obec­ny, i chy­ba spa­łem jakimś słod­kim snem w nie­miec­kim domu w Rec­klin­ghau­sen. Czu­ję się mniej wię­cej tak, jak musiał się czuć pies z radziec­kie­go fil­mu „Bia­ły Bim, Czar­ne Ucho” w reż. Sta­ni­sła­wa Ros­to­ckie­go z 1977 roku, na pod­sta­wie powie­ści Gaw­rii­ła Tro­je­pol­skie­go. Wier­ny pies, któ­ry z tęsk­no­tą szu­ka swe­go pana któ­ry zniknął.

Bim zosta­je sam i nie potra­fi cze­kać w tęsk­no­cie na powrót pana. Wyru­sza, by go odna­leźć. „Co tak sie­dzisz? Zgu­bi­łeś się? Szu­kaj! Gdzie jest twój dom?” – mówią do nie­go napo­tka­ni ludzie.

Rozdział II | Strona 11
 
Fol­low a manu­al added link

Owszem, jestem teraz tu, w tym mie­ście i czu­je się ponie­kąd w domu, ale dusza cią­gle nie lądu­je. Być może za dużo się zmie­ni­ło. Jest mroź­ny zimo­wy wie­czór, opusz­czam hotel i szwen­dam się z nadzie­ją, że coś jed­nak znaj­dę. Czu­ję ślą­skie powie­trze i roz­po­zna­ję zna­jo­me miej­sca. Cho­dzę i szu­kam cze­goś. Nie wiem, dokąd iść, więc kie­ru­ję się do domu. Do domu? Dom to było kie­dyś. Sto­ję przed wej­ściem na klat­kę scho­do­wą blo­ku, w któ­rym toczy­ło się dzie­ciń­stwo. Przed klat­ką scho­do­wą zosta­ły zamon­to­wa­ne domo­fo­ny (pew­nie są tam od daw­na?) odbie­ra­ją­ce mi moż­li­wość swo­bod­ne­go wej­ścia do domu. Drzwi wej­ścio­we są zamknię­te. Myślę o tym, ile razy ojciec prze­cho­dził przez próg tych drzwi, wycho­dząc na szych­tę. W gło­wie roz­brzmie­wa ojcow­skie „Szczęść Boże”, kie­dy wycho­dził z domu na noc­ną zmia­nę. W tym „Szczęść Boże“ wybrzmie­wa­ła jakaś nie­wia­do­ma. Teraz pod­skór­nie czu­ję praw­dę tego poże­gna­nia. Te dwa sło­wa to ślą­ska modlitwa.

Chy­ba odczu­wam samot­ność, a rów­no­cze­śnie mój umysł jest kry­sta­licz­nie czy­sty. Chciał­bym pową­chać i poczuć zapach klat­ki scho­do­wej. Zapach schną­ce­go beto­nu z domiesz­ką pły­nu Ludwik do mycia naczyń, zapach nagrza­ny żeliw­ny­mi kalo­ry­fe­ra­mi, zapach z nut­ką far­by olej­nej kolo­ru okry. Kie­dyś nie pomy­ślał­bym nawet przez uła­mek sekun­dy o zwy­kłej klat­ce scho­do­wej, w któ­rej scho­dząc co dzień w świat, pozdra­wia­łem wszyst­kich sąsia­dów rado­snym „Dzień dobry!”. „Dzień dobry!” dla pani Hulin, dla pani Bolen­dy, dla Kalem­by, dla pana Mroz­ka. Nie szczę­dzi­łem pozdro­wień tak jak teraz. Jed­nak w dro­dze powrot­nej podob­no nie pozdra­wia­łem nikogo.

Kła­dę ręce na szy­bę, aby osło­nić ją od świetl­nych reflek­sów i choć­by zoba­czyć, czy w środ­ku jest, jak było. Widzę sie­bie i zaba­wy w ciu­ciu­bab­kę z przy­ja­ciół­mi, gdy cze­ka­li­śmy na pro­bosz­cza i kolę­du­ją­cych z nim mini­stran­tów lub na pana Huli­na prze­bra­ne­go za Miko­ła­ja. Widzę, jak pła­czę z bólu, jaki spra­wia pazno­kieć przy­trza­śnię­ty drzwia­mi do miesz­ka­nia. Widzę, jak żuję liście kwia­tów na kory­ta­rzu, aby zaka­mu­flo­wać zapach pierw­szych wypa­lo­nych w życiu papie­ro­sów. Tyl­ko że klam­ki do miesz­kań się zmie­ni­ły – teraz są jed­no­stron­ne. Nie ma już wej­ścia. Jestem cie­kaw, jak pach­nie piw­ni­ca, w któ­rej trzy­ma­li­śmy ziem­nia­ki i sło­iki z powi­dła­mi i zapa­sa­mi, ale pod­wi­jam ogon i rezy­gnu­ję, a zamiast tego idę obwą­chać oto­cze­nie i fasa­dę budyn­ku. W ciem­no­ści wie­czo­ru i w świa­tłach neo­nów zauwa­żam, że się pozmie­nia­ło. W co dru­gim oknie ante­na sate­li­tar­na, sty­ro­pia­no­we ścia­ny. Tam gdzie było boisko do siat­ków­ki, teraz jest par­king wypeł­nio­ny samo­cho­da­mi. Na miej­scu pla­cu zabaw z huś­taw­ka­mi, pia­skow­ni­cą i zjeż­dżal­nią zro­bio­ną z drew­nia­nych bali i taśmy taśmo­cią­gu węglo­we­go też samo­cho­dy. Par­king zajął też część traw­ni­ka. Kotłow­ni i komi­na, na któ­ry wcho­dzi­łem po wmu­ro­wa­nej dra­bin­ce, aby zoba­czyć osie­dle z góry, nie ma wca­le, ale zosta­ła klopsz­tan­ga. Przed wej­ściem brak skrzy­nek na kwia­ty. Cie­ka­we, co robią teraz kole­dzy i kole­żan­ki z podwórka.

Rozdział II | Strona 12
 
Fol­low a manu­al added link

Gdzie jest Ogó­rek, Linek, Czmok, Kalem­ba, Dziu­ba, gdzie jest Siwa i Justy­na. Patrzę w górę na okno moje­go poko­ju. Pali się świa­tło. Teraz odcho­dzę. „For­ma rze­czy napo­tka­nych to jakaś wypo­wiedź anio­łów. Tyl­ko jaka?” – zasta­na­wiam się, choć znam już odpo­wiedź. Idę dalej, nie wie­dząc dokąd. Coś pro­wa­dzi mnie za rękę. Idę na cmen­tarz. Szu­kam tu jedy­ne­go gro­bu, jaki pamię­tam. Grób moje­go pra­dziad­ka, Paw­ła Pali­cy, z doku­men­tów Paul Johann Palit­za, po któ­rym otrzy­ma­łem dru­gie imię. Odnaj­du­ję go. Obok leży cio­cia Ste­fa, jego syno­wa. Bar­dzo ją lubi­łem, mia­ła wiel­kie ser­ce. Cór­ka cio­ci pra­cu­je chy­ba na spe­dy­cji kole­jo­wej, a jej mąż chy­ba na płucz­ce, może nawet w tej chwi­li. Sły­szę kopal­nię, widzę szy­by, ich krę­cą­ce się koła i małe rubi­no­we świa­teł­ka na kon­struk­cjach szy­bu. Zanim tu przy­je­cha­łem, ktoś przy­krył umar­łych śnież­ną pie­rzy­ną. Roz­po­zna­ję tę sygna­tu­rę. Wycią­gam sta­tyw i apa­rat. Gdy robię to zdję­cie, coś koi roz­pacz i tęsk­no­tę. Rozu­miem. Następ­nie idę na uli­cę Mak­sy­mi­lia­na Chro­bo­ka, gdzie w dzie­ciń­stwie spę­dza­łem czas u dziad­ków. Szwen­dam się po podwó­rzach byłej uli­cy Lenin­gradz­kiej, tak jak robi­łem to kie­dyś. Chcę posłu­chać odgło­sów kopal­ni i zachły­snąć się wie­czor­nym zimo­wym powie­trzem z dodat­kiem sadzy ślą­skie­go prze­my­słu. Od pół­noc­nej stro­ny mia­sta dobie­ga z odda­li szcze­ka­nie psów. Wylą­do­wa­łem u sie­bie. Czu­ję, że jestem w domu. Wra­cam do hotelu.

Jesz­cze przez wie­le lat będę patrzył na zdję­cie zro­bio­ne tam­te­go wie­czo­ru na cmen­ta­rzu. Jesz­cze dłu­go będę oglą­dał obraz cmen­ta­rza, zasta­na­wia­jąc się, dla­cze­go tak traf­nie odda­je moją inten­cję jako foto­gra­fa i uczu­cie, jakim darzę Biel­szo­wi­ce. Zdję­cie ma pro­sty sche­mat. Zmierz­cha. Na pierw­szym pla­nie cmen­tarz i gro­by przy­kry­te śnie­giem, gro­by moich przod­ków, a w tle budyn­ki i oświe­tlo­ne okna admi­ni­stra­cji sygna­li­zu­ją­ce pozor­ną cią­głość życia w mia­stecz­ku. Na naj­dal­szym pla­nie dwa szy­by i komin – ozna­ka wciąż pra­cu­ją­ce­go tu mły­na, któ­ry daje chleb i nada­je rytm biciu ser­ca. Zimo­wy zmierzch nie­sie w sobie spo­kój koń­czą­ce­go się dnia i jakąś wia­do­mość, wska­za­nie koń­ca. Przy­po­mi­na, że młyn będzie się krę­cił tyl­ko tak dłu­go, dopó­ki nie zabrak­nie zbo­ża. Potem rubi­no­we świa­teł­ka szy­bów zga­sną. Dzie­więć lat póź­niej zro­bię zdję­cie Pro­sper Haniel w Bot­tro­pie, ostat­niej kopal­ni węgla kamien­ne­go w Niem­czech. Są na nim podob­ne kolo­ry zmierzchu.

Rozdział II | Strona 13
 
Fol­low a manu­al added link
▲ Foto Nr. 6
Cmentarz,
Ruda Śląska-Bielszowice, Górny Śląsk, luty 2010
Rozdział II | Strona 14
Fol­low a manu­al added link

Jak już wspo­mnia­łem, na cmen­ta­rzu jest pocho­wa­ny mój pra­dzia­dek, Paul Johann Palit­za uro­dzo­ny w 1905r., po któ­rym nada­no mi dru­gie imię. Obok pocho­wa­na jest jego rodzi­na i przy­ja­cie­le, sąsie­dzi i zna­jo­mi, a tak­że inni miesz­kań­cy Biel­szo­wic z daw­nych i współ­cze­snych cza­sów. Paul Palit­za synior był synem Fran­za Palit­zy i Marian­ny Not­zon. Miał dwóch bra­ci – Edmun­da i Alfon­sa. Edmund miał dwie cyry – Moni­kę i Mary­ję, a Alfons z żoną Mal­ką – cyre Elke i syna Erwi­na, któ­ry był swe­go cza­su dyrek­to­rem kopal­ni w Biel­szo­wi­cach. Paul Palit­za synior wyje­chał w mło­dych latach, aby unik­nąć pobo­ru do powsta­nia ślą­skie­go przez Kor­fan­te­go, naj­pierw z Biel­szo­wic do Szcze­ci­na lub Ber­li­na, a potem do Zagłę­bia Ruh­ry. W cza­sie powo­jen­nym nie było tam robo­ty, to poje­chał dalej do Fran­cji, kaj poznoł mojo oma Wan­da z domu Bosiac­ka, kie­ryj fater się nazy­woł Adal­bert Bosiac­ki albo Bozac­ki, bo wpi­sy w doku­men­tach są róż­ne. Nie był zdraj­cą, nie uczest­ni­cząc w powsta­niu pod Kor­fan­tym. Miał swo­je prze­ko­na­nia i poglą­dy. Po pro­stu lubił życie i wol­ność i poszedł za chle­bem dla rodzi­ny tam, gdzie nie trze­ba było za to pła­cić życiem.

Mat­ka pra­bab­ci omy Wan­dy nazy­wa­ła się Jose­phi­ne Kwa­pich. Rodzi­ce Wan­dy, Adal­bert i Jose­phi­ne, mie­li spo­ro dzie­ci, któ­rych nie­ste­ty nie jestem w sta­nie wymie­nić. Jeden z ich synów, Johann Bosiac­ki, poślu­bił nie­ja­ką Ale­xis i zamiesz­kał po II Woj­nie Świa­to­wej w Pary­żu. Przed woj­ną pra­co­wał naj­pierw w gór­nic­twie w Zagłę­biu Ruh­ry, a potem został powo­ła­ny do Wehr­mach­tu, na szczę­ście tyl­ko jako tłu­macz. Oprócz nie­go mie­li też cór­kę Lokę Bosiac­ką, któ­ra zosta­ła w Lota­ryn­gii i wyszła za nie­ja­kie­go Schmid­ta, Syl­we­ste­ra Bosiac­ki w Rec­klin­ghau­sen w Niem­czech, Han­na Schmel­te (Bosiac­ka) w Dort­mund-Men­ge­de, Fran­ci­szek Bosiac­ki i jesz­cze bra­ta, któ­re­go imie­nia nie znam.

Mat­ka Omy Wan­dy, Jose­phi­ne Kwa­pich, zosta­ła we Fran­cu­skiej Lota­ryn­gii na sta­łe i tam zmar­ła. Ojciec Adal­bert, któ­ry przed wyjaz­dem do Fran­cji w mło­dych latach roz­wo­ził piwo kon­nym wozem w Dort­mun­dzie, w roku 1954 przy­je­chał z Lota­ryn­gii do Biel­szo­wic na sta­łe. Miał wte­dy oko­ło osiem­dzie­się­ciu lat i chciał się nacie­szyć fran­cu­ską i nie­miec­ką eme­ry­tu­rą, ale urząd eme­ry­tal­ny w Pol­sce pokrzy­żo­wał mu pla­ny, prze­li­cza­jąc cięż­ką eme­ry­tu­rę za wie­le lat pra­cy według lichych sta­wek dewi­zo­wych. Rok po przy­jeź­dzie do Biel­szo­wic zmarł, prze­kli­na­jąc wła­dze pol­ski od pie­ro­nów i złodziei.

Rozdział II | Strona 15
Fol­low a manu­al added link

Jego cór­ka a moja pra­bab­cia, oma Wan­da, uro­dzi­ła się w Zagłę­biu Ruh­ry w Dort­mund-Dor­st­feld i miesz­ka­ła na Bismarck­stras­se. Potem wyje­cha­ła z rodzi­ca­mi do Fran­cji, tak­że do zagłę­bia prze­my­sło­we­go. Miesz­ka­li i pra­co­wa­li w mie­ście Escau­da­in w Lota­ryn­gii. Następ­nie w 1929 roku Oma razem z pozna­nym tam mężem Pau­lem Johan­nem Palit­zą przy­je­cha­li do Biel­szo­wic, mia­sta na Ślą­sku, w kolej­nym zagłę­biu węglo­wo-prze­my­sło­wym. Oma Wan­da nauczy­ła się pol­skie­go i godać. W latach 50. miesz­ka­li razem z dwo­ma syna­mi, Her­ber­tem i Hel­mu­tem Fran­cisz­kiem, oraz z cór­ką – moją bab­cią Ire­ną – na uli­cy Sta­li­no­grodz­kiej (póź­niej nazwę uli­cy zmie­nio­no na Dąbrowsz­cza­ków, a jesz­cze póź­niej księ­dza Nie­dzie­li; kto wie, jak uli­ca nazy­wa­ła się wcze­śniej i jak będzie się nazy­wać za rok czy dwa). Ich naj­star­szy syn Paul Palit­za junior, uro­dzo­ny w Fran­cji w 1928 roku, nie miesz­kał już wte­dy z nimi. W 1944 roku miał 16 lat, gdy Armia Radziec­ka wkro­czy­ła na Śląsk, a on ruszył pie­szo z Nysy do Zagłę­bia Ruh­ry. Zamiesz­kał u swo­jej ciot­ki Ger­trud w Lünen koło Dort­mun­du. Po dru­giej Woj­nie Świa­to­wej jego mat­ka Wan­da dłu­go nie wie­dzia­ła, czy żyje. Dopie­ro po latach otrzy­ma­ła list z Nie­miec z infor­ma­cją, że syn ma się dobrze. W Lünen pra­co­wał na kopal­ni i zało­żył rodzi­nę. W latach 70. i 80. odwie­dzał mamę w Biel­szo­wi­cach. Dobrze pamię­tam jego wizy­ty. W latach 80. oma Wan­da wró­ci­ła po wie­lu latach do Nie­miec. Histo­rią życia Pau­la i omy Wan­dy mógł­bym zapeł­nić wie­le stron tego albu­mu, podob­nie jak opi­sem kolei losu opy Bern­har­da i jego bra­ta, któ­ry stra­cił życie w Oświę­ci­miu czy jego sióstr, któ­re były zakon­ni­ca­mi w pra­skim klasztorze.

Zda­ję sobie spra­wę, że w tym miej­scu kon­fron­tu­ję czy­tel­ni­ka z dużą licz­bą nazwisk i miejsc z dzie­jów histo­rii mojej rodzi­ny. Opi­sa­ne fak­ty są zale­d­wie kro­plą w morzu histo­rii rodzin­nej Jancz­ków czy Jan­czy­ków, Palic czy Palitz, Bosiac­kich czy też Bozac­kich. Przy­ta­czam te nazwi­ska i krót­kie opo­wie­ści tyl­ko na mar­gi­ne­sie. Poka­zu­ją one jed­nak, jak bar­dzo dyna­micz­ne były dzie­je Gór­ne­go Ślą­ska. Czar­ne zło­to było pożą­da­ne przez dyk­ta­tu­ry, ary­sto­kra­tów, magna­tów i bur­żu­azję. Słu­ży­ło im do mani­fe­sto­wa­nia wła­dzy lub ide­olo­gii, a ludzie szli śla­dem zło­ta, za chle­bem i pozor­nie lep­szym życiem. Robi­li to samo, co już przed nimi robi­li pio­nie­rzy i imi­gran­ci w Sta­nach Zjed­no­czo­nych; to samo, co dziś uchodź­cy z kra­jów Afry­ki i Bli­skie­go Wscho­du. Ludzie podą­ża­ją za marze­nia­mi i za lep­szym życiem, czę­sto w cza­sie peł­nej okru­cień­stwa wojen­nej zawie­ru­chy. Opusz­cza­ją swo­je uko­cha­ne miej­sca, aby zaznać w życiu dni peł­nych poko­ju i szczę­ścia. Podej­mu­ją nie­zwy­kły trud i doświad­cza­ją upo­ko­rzeń, prze­mie­rza­jąc kolej­ne zie­mie i kraje.

Rozdział II | Strona 16
 
Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 7
Węgiel przed wejściem do domu,
Ruda Śląska-Bielszowice, Górny Śląsk, luty 2010
Rozdział II | Strona 17
Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 8
Dzieci z piłką,
Ruda Śląska-Bielszowice, Górny Śląsk, sierpień 2009
Rozdział II | Strona 18
Fol­low a manu­al added link

W histo­rii Ślą­za­cy musie­li dosto­so­wy­wać się do czę­stych zmian poli­tycz­nych, dla­te­go też wykształ­ci­li w sobie wyna­laz­czość, siłę prze­ży­cia i zdro­we poczu­cie humo­ru, któ­re nie­wąt­pli­wie poma­ga­ło prze­trwać. Kuch­nia ślą­ska i język ślą­ski świad­czą o ela­stycz­no­ści Ślą­za­ków na prze­strze­ni dzie­jów. Przy­kła­dem są cie­ka­we połą­cze­nia skład­ni­ków spo­żyw­czych w potra­wach takich jak wodzion­ka, czy­li zupa z wody i chle­ba, pancz­kraut, mocz­ka z suszo­nych owo­ców czy sie­mie­niot­ka, czy­li zupa z nasion kono­pi. W języ­ku ślą­skim wyraź­ne są śla­dy innych języ­ków, któ­ry­mi posłu­gi­wa­li się robot­ni­cy przy­jeż­dża­ją­cy tu z innych kra­jów Euro­py. „Ściep­nij mje port­ma­nyj“, „nawa­ży­my tyju“ albo „dej pozór na wjyr­chu“, „w antry­ju wisi man­tel“ „na rycz­ce leży cwi­ter“ „dej mi apel­mu­za“ – w ślą­skim sły­chać zarów­no pol­ski, jaki i cze­ski, nie­miec­ki, a nawet fran­cu­ski. Wła­sny język.

Wra­ca­jąc do pra­dziad­ka Pau­la Johan­na Palit­zy: przy­po­mi­nam sobie opo­wie­ści o nim, któ­re rzu­ca­ją tro­chę świa­tła na daw­ne życie w Biel­szo­wi­cach, zanim przy­sze­dłem na świat. Tutaj ludzie nie­za­leż­nie od panu­ją­ce­go ustro­ju potra­fi­li się bawić. Bawi­li się wszę­dzie – na pla­cach i podwór­kach, w izbach, szyn­kach i świe­tli­cach na ogród­kach dział­ko­wych. Tań­czy­li i słu­cha­li śpie­wek muzy­kan­tów i opo­wie­ści elw­rów. Muzy­ko­wa­li na akor­de­onach, skrzyp­cach i gra­li w kar­ty w ska­ta. Star­si Ślą­za­cy potwier­dzą chęt­nie że to nie mity. Paul synior nie miał dło­ni, któ­rą stra­cił w wypad­ku na kopal­ni. Nie prze­szka­dza­ło mu to grać w ska­ta na feni­ka u Skan­de­go w gara­żu. Zresz­tą Skan­dy miał drew­nia­ną nogę, bo praw­dzi­wa zosta­ła pod zie­mią albo Bóg wie gdzie. Był jesz­cze Wili Mazur i Pau­lek Molen­da i jesz­cze ponoć kole­ga bez oka, ale nie dowie­dzia­łem się, jak się nazy­wał. Czę­sto roz­cho­dzi­li się w cwi­ście po kar­tach, ale już z rana w naj­lep­szej zgo­dzie na chod­ni­ku uma­wia­li się na kolej­ną partię.

Póź­niej rodzi­na Pau­la i Wan­dy prze­pro­wa­dzi­ła się z uli­cy Sta­li­no­gradz­kiej na uli­cę Lenin­gradz­ką (obec­nie Mak­sy­mi­lia­na Chro­bo­ka), bo dom na Sta­li­no­gradz­kiej zaczął się walić przez szko­dy gór­ni­cze. Mak­sy­mi­lian Chro­bok uro­dził się w 1911 roku w Bot­tro­pie w West­fa­lii i był jed­nym z dyrek­to­rów kopal­ni w Biel­szo­wi­cach. Ponoć to jemu zawdzię­cza się ele­ganc­ki park Strzel­ni­ca, z już pra­wie zapo­mnia­nym zjaz­dem nar­ciar­skim, lodo­wi­skiem, torem sanecz­ko­wym i base­nem. Może to dzię­ki nie­mu i miesz­kań­com pra­cu­ją­cym w czy­nie spo­łecz­nym mia­sto wio­sną roz­kwi­ta­ło, nabie­ra­jąc kolo­rów. Tego już nie ma, po cza­sach i dyrek­to­rze zosta­ła nazwa uli­cy. Dla mnie to wszyst­ko jest teraz na zdję­ciu – pocho­wa­ne pod śnież­nym przy­kry­ciem gro­bu Pau­la Palit­zy synio­ra, moje­go pra­dziad­ka, któ­re­go nie znałem.

Rozdział II | Strona 19
 
Fol­low a manu­al added link

Nie zna­łem pra­dziad­ka, bo zmarł w 1968, na dłu­go zanim się uro­dzi­łem. To co o nim wiem, wyła­pa­łem z opo­wie­ści przy rodzin­nym sto­le. Po przy­jeź­dzie do Biel­szo­wic odnaj­du­ję grób pra­dziad­ka. Nie mam tu za bar­dzo do kogo pójść. Zauwa­żam, że to daw­ne życie, któ­re­go szu­kam, nie ist­nie­je już nigdzie poza moimi wspo­mnie­nia­mi. Żyje jesz­cze naj­młod­szy syn Pau­la synio­ra, Hel­mut, któ­re­go odwie­dzam, gdy jestem w Biel­szo­wi­cach. Opa Ber­nat, bab­cia Iren­ka, oma Wan­da, ujek Richat, ujek Her­bert z Hele­ną, ujek Edek z rodzi­ną opu­ści­li Biel­szo­wi­ce. W latach 80. oni i wie­lu innych Ślą­za­ków wyje­cha­li do Nie­miec. Moi rodzi­ce, moja sio­stra i ja wyje­cha­li­śmy latem 1987 roku. Pro­wa­dze­ni przez los wyszli­śmy zza cie­płe­go pie­ca, żeby zamie­nić go na kalo­ry­fer. Coś cią­gnę­ło nas z jed­ne­go zagłę­bia prze­my­sło­we­go do dru­gie­go, tak jak naszych przod­ków. Nie wie­dząc o tym, że wła­śnie zama­zu­je­my śla­dy nasze­go dotych­cza­so­we­go – cięż­kie­go, ale peł­ne­go cie­pła – życia, cie­szy­li­śmy się zabaw­ka­mi kapi­ta­li­stycz­ne­go RFN‑u. Przy­ja­ciel­skie wię­zi pęka­ły, a rodzin­ne sta­wa­ły się coraz słab­sze, zanim zani­ka­ły cał­ko­wi­cie. To była cena, z któ­rą się nikt nie liczył. Ponad 30 lat póź­niej zauwa­ży­łem, że mój sio­strze­niec nosi na pier­si okrą­gły alu­mi­nio­wy meda­lik z wybi­tym nume­rem 4540. Każ­dy gór­nik kopal­ni w Biel­szo­wi­cach nosił taki meda­lik z numer­kiem dla iden­ty­fi­ka­cji. Zawie­szał go na szyi, kie­dy zaczy­nał robo­tę, a po pra­cy wrzu­cał go do skrzyn­ki na znak, że wró­cił. Wte­dy zosta­wał wypi­sa­ny z szych­ty. Jeśli meda­li­ka nie było, zna­czy­ło to, że gór­nik nie wró­cił, trze­ba ogło­sić alarm i roz­po­cząć poszu­ki­wa­nia. Meda­li­ki dla każ­dej zmia­ny mia­ły inny kształt: dla noc­nej zmia­ny były kwa­dra­to­we, dla poran­nej okrą­głe, a dla popo­łu­dnio­wej trój­kąt­ne. Przy­pad­ko­wo ojciec nie oddał numer­ka, gdy ostat­ni raz w życiu wyje­chał pędzą­cą klat­ką z pod­szy­bia na sło­necz­ny wierch Biel­szo­wic, jed­nak nikt nie pod­niósł alar­mu. Meda­lik wisiał na szyi ojca, kie­dy kre­mo­wym dużym fia­tem opu­ścił PRL z nami na pokła­dzie i prze­kro­czył żela­zną kur­ty­nę przez przej­ście gra­nicz­ne Helm­stedt-Marien­born z NRD do RFN. Mały alu­mi­nio­wy meda­lik z biel­szo­wic­kiej kopal­ni wylą­do­wał w Zagłę­biu Ruh­ry, a sie­dem­na­sto­let­ni Lukas opo­wia­da teraz jego histo­rię kole­gom z Rec­klin­ghau­sen, Dort­mun­du czy Wanne-Eickel.

Zapusz­cza­my korze­nie, ale powo­li, bo kli­mat jest chłod­ny i zbyt czę­sto kse­no­fo­bicz­ny. A ja wra­cam co jakiś czas do Biel­szo­wic i, nie mając za bar­dzo kogo odwie­dzić, włó­czę się. Coś cią­gnie mnie na cmen­tarz, podob­nie jak psa w „Pacior­kach jed­ne­go różań­ca”, trze­ciej czę­ści „Tryp­ty­ku Ślą­skie­go” Kazi­mie­rza Kut­za, na pod­sta­wie nowe­li Albi­na Sie­kier­skie­go zaty­tu­ło­wa­nej „Tego domu już nie ma”. W ostat­niej sce­nie wier­ny pies szu­ka na cmen­ta­rzu swo­je­go pana, zmar­łe­go zasłu­żo­ne­go gór­ni­ka Karo­la Habry­ki. Pies znaj­du­je grób w chwi­li, gdy trwa uro­czy­sty pogrzeb, i kła­dzie się na nim obok kwia­tów. Na pogrze­bie jest też wnuk Habry­ki przed­sta­wio­ny jako pośred­nik mię­dzy gene­ra­cja­mi rodzin­nej histo­rii. Przy­pa­dek chciał, że ostat­nia sce­na fil­mu zosta­ła nakrę­co­na w 1978 roku na cmen­ta­rzu w Biel­szo­wi­cach – tym samym, na któ­ry cią­gle wra­cam. Przy­cho­dzę tu jak wnuk i jak wier­ny pies. Smak mojej histo­rii jest podob­ny do sma­ku histo­rii przed­sta­wio­nej w fil­mie pana Kut­za. Jest to smak prze­mi­ja­nia i wyru­sza­nia w przyszłość.

W połu­dnie kolej­ne­go dnia po zro­bie­niu zdję­cia na cmen­ta­rzu roz­ma­wiam w szyn­ku obok kopal­ni z gór­ni­ka­mi, któ­rzy zeszli z szych­ty. Pije­my piwo i wymie­nia­my poglą­dy. Jeden z nich pyta mnie, jaki mam samo­chód. „Toyo­tę Corol­lę“ – odpo­wia­dam, „ma już trzy­sta tysię­cy prze­bie­gu!”. „Widzisz” – mówi do mnie – „Ja mam lep­szy samo­chód od cie­bie i jestem usia” – u siebie.

Rozdział II | Strona 20
 
Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 9
Lukas w Herne-Wanne-Eickel,
Zagłębie Ruhry, wrzesień 2018
Rozdział II | Strona 21
Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 10
Familok obok KWK Bielszowice,
Ruda Śląska-Bielszowice, Górny Śląsk, styczeń 2010
Rozdział II | Strona 22
Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 11
Panorama południowa kopalni „KWK Bielszowice”, 
Ruda Śląska-Bielszowice, Górny Śląsk, sierpień 2009
Rozdział II | Strona 23
© Copyright - Martin Janczek | Broadpic 2025
  • Imprint
  • Kontakt
Scroll to top

Um Ihnen eine bessere Benutzerfreundlichkeit zu bieten, verwendet diese Website Cookies.

Alle akzeptierenEintellungen

Cookie und Datenschutz Einstellungen



Warum wir Cookies verwenden

Wir möchten Ihre Erfahrung bei uns so persönlich und technisch optimal wie möglich gestalten. Dafür verwenden wir Cookies und sammeln Informationen über die Nutzung, oder das Endgerät ggf. übermitteln wir diese an einen Partner, auch Dritte, die ebenfalls Services verwenden und die Daten und Informationen auch im EU-Ausland verarbeiten. Durch den Klick auf „Alles akzeptieren“ willigen Sie in diese Nutzung ein oder können hier eine individuelle Auswahl treffen und diese mit „Speichern“ festlegen. Weitere Hinweise sowie die Möglichkeit der Anpassung Ihrer Einstellung oder zum Widerruf Ihrer Einwilligung finden Sie in unseren Datenschutzhinweisen.

Klicken Sie auf die verschiedenen Kategorienüberschriften, um mehr zu erfahren. Beachten Sie, dass das Blockieren einiger Arten von Cookies Auswirkungen auf die Benutzerfreundlichkeit dieser Website und auf die Dienste haben kann.

Notwendige Website Cookies

Cookies sind für die, auf unserer Webseite verfügbaren Dienste und Funktionen unbedingt erforderlich. Die Ablehnung hat Auswirkungen auf die Funktionsweise unserer Webseite. Sie können Cookies jederzeit blockieren oder löschen, indem Sie Ihre Browsereinstellungen ändern und das Blockieren aller Cookies auf dieser Webseite erzwingen. Sie werden jedoch immer aufgefordert, Cookies zu akzeptieren / abzulehnen, wenn Sie unsere Website erneut besuchen.
Wir respektieren es voll und ganz, wenn Sie Cookies ablehnen. Um zu vermeiden, dass Sie immer wieder nach Cookies gefragt werden, erlauben Sie uns, einen Cookie für Ihre Einstellungen zu speichern. Sie können sich jederzeit abmelden oder andere Cookies zulassen, um unsere Dienste vollumfänglich nutzen zu können. Wenn Sie Cookies ablehnen, werden alle gesetzten Cookies auf unserer Domain entfernt.
Wir stellen Ihnen eine Liste der von Ihrem Computer auf unserer Domain gespeicherten Cookies zur Verfügung. Aus Sicherheitsgründen können wir keine Cookies anzeigen, die von anderen Domains gespeichert werden. Diese können Sie in den Sicherheitseinstellungen Ihres Browsers einsehen.

Google Analytics Cookies

Diese sogenanten Cookies sammeln Informationen, die z.B. dabei helfen zu verstehen, wie diese Webseite genutzt wird und wie effektiv Marketing-Maßnahmen sind. Mit den Erkenntnissen aus diesen Cookies kann die Webseite bzw. Anwendungen anpasst werden, um Ihre Nutzererfahrung zu verbessern. Wenn Sie nicht wollen, dass wir Ihren Besuch auf unserer Seite verfolgen können Sie dies hier in Ihrem Browser blockieren.

Andere externe Dienste

Die Seite nutzt externe Dienste wie Google Webfonts, Google Maps, oder externe Video Anbieter. Da diese Anbieter möglicherweise personenbezogene Daten von Ihnen speichern, können Sie diese hier deaktivieren. Bitte beachten Sie, dass eine Deaktivierung dieser Cookies die Funktionalität und das Aussehen der Webseite beeinträchtigen kann. Die Änderungen werden nach einem Neuladen der Seite wirksam.

Google Webfont Einstellungen:

Google Maps Einstellungen:

Google reCaptcha Einstellungen:

Vimeo und YouTube Einstellungen:

Datenschutzrichtlinie

Sie können unsere Cookies und Datenschutzeinstellungen im Detail in unseren Datenschutzrichtlinie nachlesen.

Rozdział II — Bielszowice. Kto zna miasto, wie, że ono faluje

- ermöglicht Cookies abzulehnen und versteckt die Nachrichtenleiste (benötigt dafür 2 Cookies, andere werden entfernt)
- Ermöglicht sich von wichtigen Themen und allen anderen Cookies abzumelden (außer 2 von av_privacy_allow_cookies)

SpeichernAlles akzeptieren