Broadpic Photography Project - Silesian goes to Ruhr Basin
  • Indeks
  • DE
  • Menu Menu
Menu
  • 41
  • 42
  • 43
  • 44
  • 45
  • 46
  • 47
  • 48
  • 49
  • 50
  • 51
  • 52
  • 53
  • 54
  • 55
  • 56
  • 57
  • 58
  • 59
  • 60
  • 61
  • 62
  • 63
  • 64
  • 65
  • 66
  • 67
  • 68
  • 69
  • 70
  • 71
  • 72
  • 73
  • 74
  • 75
  • 76
  • 77
  • 78
  • 79
  • 80
  • 81
  • 82
  • 83
  • 84
  • 85
  • 86
  • 87
  • 88
  • 89
  • 90
  • 91
  • 92
  • 93
Fol­low a manu­al added link
Rozdział V
(Tłumaczenie maszynowe)

Mój motyw i przemijanie

“Mój motyw i przemijanie” to przede wszystkim wyjaśnienie mojej fotografii. To myśli o tęsknocie za trwałością, o ostateczności zdarzeń, o wspomnieniach. To autorefleksja w lustrze mojej ojczyzny i spojrzenie na zmieniające się czasy, ale także poszukiwanie ich ducha, które prowadzi do osobistego odkrywania.

Przed­mo­wa

Chcia­łem je uwiecz­nić na swo­ich zdję­ciach, aby zapew­nić im bez­pie­czeń­stwo: św. Bar­ba­ra i jej pod­opiecz­ni, Jezus Chry­stus, umie­ra­ją­ce dino­zau­ry, elek­trow­nie i suro­wy beton - to wszyst­ko zna­la­złem foto­gra­fu­jąc - były jak śla­dy w śniegu, gro­żą­ce tym, że wkrót­ce sta­ną się nie­wi­docz­ne. Posta­no­wi­łem więc pójść za nimi. Świat wokół był gnał w przód –plusk i splash, kry­kiet, pal­my, kame­le­ony – ale zamiast iść z nim, myśla­łem o zacho­wa­niu przed zapo­mnie­niem, chcia­łem spój­no­ści z poczu­cia stra­chu przed prze­mi­ja­niem, z nostal­gii, ze stra­chu przed utra­tą zna­jo­ma i osta­tecz­ność śmier­ci — zawsze spo­glą­da­jąc wstecz, a rzad­ko przed sie­bie. Inte­re­so­wał mnie pro­ces posu­wa­nia się naprzód cza­su, entro­pia, ducho­we dzie­dzi­cze­nie, a przede wszyst­kim moc pamię­ci, któ­ra potra­fi­ła nawet prze­chy­trzyć sam czas i któ­ra przy­po­mi­na­ła wiecz­ność i raj, bo nie prze­strze­ga­ła ziem­skich reguł i zda­wa­ła się trzy­mać pra­wa. Z tęsk­no­tą szu­ka­łem bytu, sen­su i podą­ża­łem za swo­im wewnętrz­nym gło­sem, jak podą­ża się śla­da­mi na śnie­gu przed sto­pie­niem — nie­pew­nym. Szu­ka­łem, co syn może odzie­dzi­czyć po ojcu, jeśli będzie mu się uważ­nie patrzył, słu­chał i przy­glą­dał się. W mię­dzy­cza­sie odkry­łam swo­je korze­nie i mądrość, że dom nie potrze­bu­je gra­nic. Ponie­waż czu­łem głę­bo­ką sym­pa­tię do świa­ta i byłem z nim moc­no zwią­za­ny, czu­łem pre­sję cza­su, bo czu­łem czas i widzia­łem jego upływ. Czas zda­wał się być groź­nym, wro­giem wiecz­no­ści. Musia­łem więc zna­leźć coś, co mia­ło­by war­tość poza życiem. W ten spo­sób nauczy­łem się odnaj­dy­wać to, co istot­ne w małych rze­czach i gestach, a tak­że w wiel­kich osią­gnię­ciach innych poko­leń. To było coś, co było dziw­nie pięk­ne, ponie­waż było moc­niej­sze niż jaki­kol­wiek mate­riał, a jed­no­cze­śnie bar­dziej kru­che niż ser­ce – był to duch cza­su, któ­ry mógł nawet prze­żyć swych twór­ców. Wie­dza o tym i o jego roz­pa­dzie otwo­rzy­ła przede mną przy­szłość i uczy­ni­ła mnie czę­ścią ota­cza­ją­ce­go mnie świa­ta. Odna­la­złem sens, któ­ry utra­ci­łem i wró­ci­łem do życia, spo­wi­ty świa­tłem, pozo­sta­wia­jąc wszyst­ko za sobą, zwłasz­cza lęk przed osta­tecz­no­ścią wydarzeń.

Rozdział V | Strona 41
Fol­low a manu­al added link

Chcia­łem po pro­stu zro­bić pro­stą serię zdjęć, pod­czas któ­rej mały roz­błysk inspi­ra­cji i moja pasja do foto­gra­fii prze­ro­dzi­ła się w dłu­gą i masyw­ną struk­tu­rę myślo­wą, przez któ­rej gąszcz nie do koń­ca mogłem przej­rzeć. Skład zdjęć i powo­dy ich powsta­nia są nawet dla mnie zagad­ko­we, ale nie­ja­sno i nie­ja­sno zauwa­ży­łem, że mia­ły one coś wspól­ne­go z cza­sem, bo foto­gra­fia zawsze mia­ła coś wspól­ne­go z cza­sem — ale szcze­gól­nie, jeśli wziąć to na poważ­nie wzię­ła. Ści­śle rzecz bio­rąc, wszyst­ko, co wie­my, ma zwią­zek z cza­sem, bo bez nie­go nie było­by począt­ku ani koń­ca i nic pomię­dzy, więc nie mógł­bym się pomy­lić, gdy­bym o tym pisał, a tyl­ko cze­goś się nauczyłem.

Ze wzglę­du na potrze­bę roz­wi­kła­nia tego, co może leżeć uśpio­ne pod powierzch­nią moich zdjęć, szu­kam teraz orien­ta­cji men­tal­nej i podej­ścia do wła­sne­go podej­ścia i dla­te­go pisząc ten roz­dział zasta­na­wiam się nad tym, co uchwy­ci­łem aparatem .

W tej czę­ści sta­ram się uwol­nić myśli, bo powin­ny zgłę­biać temat mojej pra­cy, a ja jak wąż przy­glą­da się swo­je­mu oto­cze­niu, wszyst­kim zdję­ciom, któ­re są teraz przede mną, któ­re zro­bi­łem w ten sam spo­sób — poprzez obser­wa­cję i eks­plo­ra­cję. Będę utrwa­lać swo­je myśli pod­czas nagry­wa­nia zdjęć, a następ­nie łączyć je w foto­re­por­taż i patrzeć na nie — ale teraz nie znam puen­ty i nie wiem, czy będzie.

Jakieś dzie­sięć lat temu zaczą­łem podą­żać za swo­im wewnętrz­nym gło­sem – lata­mi, któ­re z per­spek­ty­wy cza­su nie wyda­ją się już peł­ny­mi emo­cji minio­ny­mi świę­ta­mi Boże­go Naro­dze­nia. Kie­dy zasta­na­wia­łam się nad moimi zdję­cia­mi patrząc wstecz, zda­łam sobie spra­wę, że praw­dzi­wym moty­wem serii jest czas i że foto­gra­fo­wa­łam tyl­ko po to, by był dla mnie bar­dziej widocz­ny, tak jak moż­na zoba­czyć swo­je siwe wło­sy w lustrze. To mnie zasko­czy, bo na począt­ku chcia­łem tyl­ko porów­nać dwa regio­ny i rze­czy­wi­ście tak zro­bi­łem, ale teraz patrzy­łem na zdję­cia przez pry­zmat czasu.

Raz za razem sta­ram się dotrzeć do sed­na sie­bie — kto inny mógł­by — cho­wam się w sobie i mało kto zna inten­cje do cze­go dążę w mojej pra­cy. Na począt­ku swo­ją pra­cę nazwa­łem — co praw­da nie­co nie­ja­sno — “świa­ta­mi rów­no­le­gły­mi — foto­gra­ficz­nym poszu­ki­wa­niem śla­dów”, ponie­waż bio­rąc pod uwa­gę moje inten­cje w ogó­le, chcia­łem podą­żać tro­pem ludzi i ich kul­tu­ry w prze­strze­ni miej­skiej. Ze wzglę­du na mój prze­bieg bio­gra­ficz­ny ogra­ni­cze­nie geo­gra­ficz­ne do dwóch regio­nów wyda­wa­ło się oczy­wi­ste i sen­sow­ne, dla­te­go foto­gra­fo­wa­łem w Zagłę­biu Ruh­ry i na Gór­nym Ślą­sku. Z dzi­siej­szej per­spek­ty­wy, w momen­cie pod­su­mo­wa­nia, myślę, że moja pra­ca pozo­sta­ła poszu­ki­wa­niem tro­pów i że jej obec­ny wygląd ma wyraź­nie widocz­ną syl­wet­kę. Jest wyni­kiem dia­lo­gu mię­dzy mną a moim oto­cze­niem, któ­ry został prze­pro­wa­dzo­ny za pomo­cą kame­ry. Jest wyni­kiem oso­bi­stych poszu­ki­wań śla­dów pomię­dzy dwo­ma geo­gra­ficz­nie nie­od­le­gły­mi świa­ta­mi, gdy­by nie upły­wa­ją­cy czas, gdy byłeś nieobecny.

Rozdział V | Strona 42
Fol­low a manu­al added link
▲  Fotografia nr 17
Karp na wadze,
Marl, Zagłębie Ruhry, grudzień 2020
V. Kapitel | Seite 43
Fol­low a manu­al added link

Pamięć z konsekwencjami

Naj­pierw przy­szło wspo­mnie­nie. Zawsze zapo­mi­nam, że wspo­mnie­nia mocy mogą się roz­wi­nąć, dopó­ki nie­spo­dzie­wa­nie mnie nie ude­rzą. Są magi­ka­mi men­tal­ne­go prze­ży­wa­nia na nowo. Umoż­li­wia­ją podró­że w cza­sie bez potrze­by nicze­go poza nimi. Dzię­ki naszym wspo­mnie­niom może­my cof­nąć się z teraź­niej­szo­ści w inną prze­szłość. Spraw­dza­ją się szcze­gól­nie dobrze, gdy spro­wa­dza­my nasz orga­nizm z powro­tem na miej­sce zda­rze­nia z prze­szło­ści i tam wysta­wia­my je na bodź­ce, któ­re poznał już w prze­szło­ści. Dzię­ki temu może­my wzmoc­nić pamięć, ale zazwy­czaj są one wystar­cza­ją­co sil­ne nawet bez fizycz­ne­go powro­tu na miej­sce zbrod­ni – tak sil­ne jak sen – i może­my ponow­nie prze­żyć sta­re wyda­rze­nie z dowol­ne­go miej­sca na zie­mi – mogli­by­śmy nawet z kosmo­su o pręd­kość świa­tła w każ­dej chwi­li wra­ca do zasta­wio­ne­go sto­łu obia­do­we­go w domu naszych rodzi­ców, któ­re­go być może już nie ma. Wspo­mnie­nia umoż­li­wia­ją coś, co od daw­na uwa­ża­no za abso­lut­nie nie­moż­li­we w teo­rii cza­su fizycz­ne­go. Mia­no­wi­cie umoż­li­wia­ją wie­lo­krot­ne odby­wa­nie tego same­go wyda­rze­nia. Wspo­mnie­nia mogą być arbi­tral­ne i mimo­wol­ne, ocze­ki­wa­ne lub nie­ocze­ki­wa­ne – są zwią­za­ne z węchem, doty­kiem lub bodź­ca­mi wizu­al­ny­mi. Myślę, że magia pamię­ci w ogó­le jest nie­do­ce­nia­na przez więk­szość ludzi – lub nie do koń­ca zre­ali­zo­wa­na – och, wciąż muszę robić zakupy!

Oko­ło deka­dę temu zaczą­łem robić pierw­sze zdję­cia do tak zwa­nej serii. Poprze­dzi­ło to wspo­mnie­nie mimo­wol­ne­go i nie­ocze­ki­wa­ne­go rodza­ju — nic spe­cjal­ne­go, moż­na by pomy­śleć, ale nie­ocze­ki­wa­ne i z kon­se­kwen­cja­mi. Na dzień przed Bożym Naro­dze­niem 2008 r. moje myśli pło­nę­ły, przy­po­mnia­łem sobie w prze­bły­sku bar­dzo mroź­nej gór­no­ślą­skiej zimy, któ­rą prze­ży­łem jako chło­piec, zoba­czy­łem sie­bie sto­ją­ce­go na przy­stan­ku auto­bu­so­wym, przy roz­ża­rzo­nym pie­cu kok­sow­ni­czym. Z chwi­li na chwi­lę wyraź­nie czu­łem jego cie­pło i dostrze­ga­łem wie­le szcze­gó­łów, jak­bym tam był, szcze­gó­ły, do któ­rych przez dłu­gi czas nie mia­łem dostę­pu, któ­re ina­czej pozo­sta­wa­ły przede mną w ukry­ciu. Nawet top­nie­ją­ce płat­ki śnie­gu na moich roz­grza­nych policz­kach, któ­re w cią­gu kil­ku sekund trzy­krot­nie zmie­nia­ły swój stan sku­pie­nia i mie­sza­ły się jed­na po dru­giej jak mgieł­ka w gór­no­ślą­skie powie­trze, znów oży­ły i zauwa­żal­nie bli­sko — tam, gdzie jest śnieg, są śla­dy . To wspo­mnie­nie praw­do­po­dob­nie dobrze zbie­gło się w moim umy­śle, ponie­waż jego jakość musia­ła być wypa­lo­na głę­bo­ko we mnie. W któ­rymś momen­cie przy kuchen­nym pie­cu, mię­dzy zapa­chem świą­tecz­nej zupy ryb­nej, któ­rą wła­śnie goto­wa­łam, a dymem papie­ro­sów, minio­na zima, któ­ra do tej pory drze­ma­ła w men­tal­nej ciem­no­ści, aż do tego cza­su wró­ci­ła do życia. Ten żarzą­cy się koks ze spa­wa­nych żela­znych prę­tów, któ­ry stał na przy­stan­ku obok cmen­ta­rza, zro­bił to mi w bar­dzo szcze­gól­ny spo­sób i nagle mia­łem wra­że­nie, że sły­szę prze­ciąg żarzą­ce­go się kok­su, tak jak ogień oddy­cha tak, że nie gaśnie.

Rozdział V | Strona 44
Fol­low a manu­al added link
▲Fotografia nr 18
Kobieta na dworcu autobusowym i koksiok,
Zabrze Centrum, Górny Śląsk, luty 2010
V. Kapitel | Seite 45
Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 19
Czekanie na węgiel na KWK Sośnica-Makoszowy,
Zabrze-Makoszowy, Górny Śląsk, luty
V. Kapitel | Seite 46
Fol­low a manu­al added link

Myśla­łem, że już daw­no zapo­mnia­łem o pie­cach kok­sow­ni­czych, jeśli moż­na tak to ująć, ponie­waż po pro­stu nie moż­na ich było wywo­łać z mojej pamię­ci. Teraz, w wigi­lię Boże­go Naro­dze­nia, poja­wi­ły się nie­spo­dzie­wa­nie zni­kąd — przy­pusz­czal­nie dla zaczerp­nię­cia odde­chu — były teraz tak obec­ne w mojej pamię­ci, jak rybie gło­wy w garn­ku przede mną.

Wte­dy, na począt­ku lat osiem­dzie­sią­tych, zima po zimie, zwy­kle w grud­niu, na dwor­cach auto­bu­so­wych i kole­jo­wych na Gór­nym Ślą­sku usta­wia­no jeden piec po dru­gim. Czy to w Zabrzu, Byto­miu czy Biel­szo­wi­cach, dojeż­dża­ją­cy do pra­cy i podróż­ni mogli się na nich roz­grzać w ocze­ki­wa­niu na auto­bus. Kie­dy wra­ca­łem do domu ze szko­ły w tem­pe­ra­tu­rze 30 stop­ni poni­żej zera, wła­śnie to robi­łem. Zatrzy­ma­łem się na przy­stan­ku auto­bu­so­wym, prze­pchną­łem sie­bie i swo­ją tor­bę przez ocze­ku­ją­cych pasa­że­rów do pie­ca kok­sow­ni­cze­go i obser­wo­wa­łem wszyst­ko dooko­ła z ogrze­wa­ne­go ośrod­ka. Widzia­łem, jak wiel­kie becz­ki piwa wto­czy­ły się do piw­ni­cy gospo­dy Ucie­cha, czy­li „Radość”, obok i jak opusz­cza­li ją osza­ła­mia­ją­cy męż­czyź­ni i tra­ci­li rów­no­wa­gę na śli­skich scho­dach. Mogłem obser­wo­wać przez okno swo­je­go salo­nu fry­zjer­skie­go moje­go fry­zje­ra Alfre­da Jon­dę, o któ­rym mówio­no, że musiał sobie pozwo­lić, aby ręce nie drża­ły pod­czas strzy­że­nia, oraz jego asy­sten­tów, któ­rzy głów­nie obci­na­li mi wło­sy. Obok baru swo­ją pra­cow­nię miał też miej­ski foto­graf Wik­tor Gaj­da, a przez wysta­wę skle­po­wą moż­na było zoba­czyć, jak krę­ci się po pra­cy, pro­sząc klien­tów, by sta­nę­li za cięż­ką zasło­ną — pan Gaj­da, któ­ry robił nam zdję­cia na wszyst­kich waż­nych oka­zje — chrzci­ny, nauka, ślu­by, a nawet pogrze­by. Stąd mia­łem przegląd.

Spoj­rza­łem na cmen­tarz i krę­te wie­że. Wni­kli­wym spoj­rze­niem spoj­rza­łem na obra­ca­ją­ce się koła i wcią­gar­ki dwóch sta­rych szy­bów, któ­re nie scho­dzi­ły zbyt głę­bo­ko — trzy­sta czy czte­ry­sta metrów — pod zie­mię, znak, że mia­sto żyje, bo kopal­nia jest jego ser­cem. Moż­li­we, że mój ojciec utknął w szy­bie i był trans­por­to­wa­ny cały­mi dnia­mi i gdy­bym tu pocze­kał tro­chę dłu­żej, mógł­bym go spo­tkać — przy oka­zji zakład miał pięć lub sześć szy­bów, szy­by wen­ty­la­cyj­ne, szy­by do trans­por­tu pasa­żer­skie­go, szy­by węglo­we i wła­ści­wie mogłem się tyl­ko domy­ślać, któ­re mój ojciec wła­śnie brał.

Świe­cą­ce nie­do­pał­ki papie­ro­sów podróż­nych, któ­rzy już weszli na pokład 23 lub 7 z Zabrza Hbf., spa­dły na pod­ło­gę obok pie­ca kok­sow­ni­cze­go. Ucznio­wie wra­ca­ją­cy do domu, tyl­ko chłop­cy i głów­nie ze szko­ły pomoc­ni­czej Hilf­ka, pozbie­ra­li wciąż lśnią­ce kiku­ty i z upodo­ba­niem pali­li. Sople wisia­ły wszę­dzie na szczy­tach — naj­więk­szy na umy­wal­ce, gdzie para wod­na ucho­dzi­ła przez prze­ciek — może nie było to wia­dro, ale sklep z arty­ku­ła­mi medycznymi.

Rozdział V | Strona 47
Fol­low a manu­al added link

Kok­sow­ni­ce — podo­ba­ły mi się, a tak­że pomysł, że gdzieś, w pew­nym momen­cie, ktoś zatrosz­czy się o to, żeby innym ludziom było cie­pło, cze­ka­jąc na auto­bus. To było napraw­dę prak­tycz­ne i zada­łem sobie pyta­nie, czy ten wcze­śniej­szy, pospo­li­ty spo­sób nadal ist­nie­je, a jeśli tak, to od jak daw­na i gdzie… i kto za tym stał, ale odpo­wie­dzi nie były dostęp­ne ani we mnie, ani w moim oto­cze­niu. Zauwa­ży­łam, że moje wła­sne pyta­nia wpę­dza­ły mnie w ciem­ną śle­pą ulicz­kę, bo nie potra­fi­łam od razu na nie odpo­wie­dzieć, więc ulot­ność cza­su sta­ła się dla mnie pro­ble­mem, dość nie­zwy­kłym i nie­mal nie­sa­mo­wi­tym. Zbyt dłu­go prze­by­wa­łem z dala od domu. We wspo­mnie­niach z dzie­ciń­stwa, któ­re wte­dy mnie prze­śla­do­wa­ły, pocho­dze­nie wszyst­kich zdjęć, któ­re zro­bi­łam póź­niej, bo były one wyni­kiem wyda­rze­nia w Wigi­lię, któ­re skło­ni­ło mnie do podą­ża­nia tro­pem, któ­ry na wpół zasnął, szedł jak luna­tyk księ­ży­ca. Szlak zapro­wa­dził mnie z powro­tem do domu i na cmen­tarz moich przodków.

Dziś zada­ję sobie pyta­nie, czy te „kok­sow­nie” ist­nia­ły kie­dyś w Zagłę­biu Ruh­ry, to zna­czy przed moim przy­jaz­dem do Nie­miec. Z takim wiecz­nie palą­cym pyta­niem posta­no­wi­łem na począt­ku mojej foto­gra­ficz­nej podró­ży skon­tra­sto­wać wizu­al­nie prze­my­sło­we obsza­ry Zagłę­bia Ruh­ry i Gór­ne­go Ślą­ska. Chcia­łem doko­nać pro­ste­go porów­na­nia regio­nal­ne­go z moimi zdję­cia­mi, na przy­kład archi­tek­to­nicz­ne­go porów­na­nia krę­tych wież Mala­kow lub porów­na­nia rytu­ałów reli­gij­nych, takich jak pro­ce­sje do miejsc piel­grzy­mek St. Anna­berg koło Tar­no­witz i Sankt Anna­berg w Hal­tern, czy gru­dzień 4 jako dzień gór­ni­ka. Pomy­śla­łem, że cięż­ki roz­wój prze­my­sło­wy minio­nych stu­le­ci musiał iść w parze z histo­rycz­ne­go punk­tu widze­nia zarów­no na Gór­nym Ślą­sku, jak i w Zagłę­biu Ruh­ry i to zało­że­nie skło­ni­ło mnie do poszu­ki­wa­nia śla­dów w obsza­rze kul­tu­ro­wym — było to pomysł, któ­ry póź­niej znik­nął na dal­szy plan, ale pamięć już nabra­ła tem­pa i minął rok, zanim wyje­cha­łem na jakiś czas do Biel­szo­wic zimą 2010 roku.

W sumie pra­cę nad seria­lem przy­ją­łem jako wol­ny wybór, zro­dzo­ny z wewnętrz­nej potrze­by two­rze­nia, ale skąd się wzię­ła i dla­cze­go cią­gnę­ła mnie za ramię? Jak bar­dzo wol­na była moja decy­zja, mogę się tyl­ko domy­ślać, niech mój umysł błą­dzi i piszę w celu wyja­śnie­nia mojej moty­wa­cji, ponie­waż ogar­nia mnie moż­li­we podej­rze­nie, że dzia­łał­bym z nostal­gii, z tęsk­no­ty za Mój Dom, któ­ry chciał mi coś szep­nąć, ale cokol­wiek zwią­za­ne­go z nostal­gią było­by nie­roz­sąd­ne, ponie­waż tłu­mił teraź­niej­szość, tu i teraz, a to nie do koń­ca odpo­wia­da­ło moje­mu wyobra­że­niu o sobie.

Rozdział V | Strona 48
Fol­low a manu­al added link

Kie­dy spoj­rza­łem na pierw­sze zdję­cia, zepchną­łem na dal­szy plan myśl o czy­stym zesta­wie­niu dwóch ośrod­ków prze­my­sło­wych, ponie­waż zauwa­ży­łem, że robię ze swo­imi zdję­cia­mi coś inne­go, co jesz­cze dokład­nie nie wie­dzia­łem. Ale jed­no było pew­ne – pro­jekt foto­gra­ficz­ny był wyni­kiem mojej oso­bi­stej bio­gra­fii i roz­pa­lił we mnie wraz ze wspo­mnie­niem daw­no minio­nej zimy, w przed­świą­tecz­ny wie­czór pod­czas gotowania.

Odejście od porównań regionalnych

Uro­dzo­ny w Biel­szo­wi­cach na Gór­nym Ślą­sku, spę­dzi­łem tam naj­bar­dziej kształ­tu­ją­ce lata swo­je­go życia, a następ­nie w wie­ku jede­na­stu lat prze­nio­słem się do Zagłę­bia Ruh­ry. Nagła zmia­na życia mię­dzy dwo­ma okrę­ga­mi prze­my­sło­wy­mi, dwo­ma sys­te­ma­mi war­to­ści, dwo­ma języ­ka­mi, dwo­ma kra­ja­mi o wza­jem­nie prze­ci­na­ją­cej się histo­rii. Zmia­na w życiu, któ­ra praw­do­po­dob­nie spo­wo­do­wa­ła nara­sta­nie pytań w mia­rę dora­sta­nia, na któ­re wkrót­ce patrzy­łem wygod­nym, a cza­sem kry­tycz­nym i odle­głym spoj­rze­niem przez obiek­tyw, aby dotrzeć do ich sed­na. Natych­miast zaczą­łem od foto­gra­ficz­ne­go porów­na­nia obu metro­po­lii. Nazwa­łem ten pro­jekt „świa­ta­mi rów­no­le­gły­mi”, bo chcia­łem pod­nieść swo­je zwier­cia­dło do „Pot­ta” i Ślą­ska, a zesta­wia­jąc je na zdję­ciach, liczy­łem na odpo­wie­dzi, prze­gląd i jasność – tak­że na mnie. Z bie­giem cza­su zda­łem sobie spra­wę, że nie tyl­ko moje zaso­by były ogra­ni­czo­ne, ale tak­że, że tytuł ogra­ni­czał mój zakres, ponie­waż nie wyczer­py­wał peł­ne­go spek­trum moich inten­cji, a tak­że wpro­wa­dzał w błąd. Zbyt szyb­ko koja­rzy­ło­by się to z sub­kul­tu­ra­mi lub pod­zie­mia­mi, a to nie było­by to, co chcia­łem przed­sta­wiać. W koń­cu moja pra­ca zosta­ła­by pomy­lo­na z ilu­stro­wa­ną książ­ką Lost Pla­ces, foto­gra­fią, któ­ra chwa­li ruiny, pod­czas gdy ja nigdy nie chciał­bym czer­pać korzy­ści z kul­tu­ro­we­go upad­ku jakiej­kol­wiek kul­tu­ry. Być może moż­na by też podej­rze­wać, że stoi za tym doku­men­tal­na foto­gra­fia spo­łecz­na, któ­ra zbli­ży­ła­by się tro­chę do mojej fak­tycz­nej linii, ale nie wystar­cza­ją­co, ponie­waż moja pra­ca była tak wyjąt­ko­wa i oso­bi­sta, jak to tyl­ko moż­li­we, nie mia­ła wzor­ców i nie czu­ła się u sie­bie w domu. każ­dy zna­ny mi gatu­nek. Ja i moja histo­ria były na pierw­szym planie.

Rozdział V | Strona 49
Fol­low a manu­al added link

Para­le­le mię­dzy regio­na­mi oka­za­ły się dla mnie zbyt trud­ne, aby móc je udo­stęp­nić oso­bom postron­nym z moją wie­dzą histo­rycz­ną i foto­gra­ficz­ną — byłem i nie jestem histo­ry­kiem czy socjo­lo­giem, może tyl­ko prze­cięt­nym foto­gra­fem, bar­dziej obser­wa­to­rem. Musia­łem się zasta­no­wić, czy to w ogó­le ma sens. Wyobraź sobie, że pró­bu­jesz porów­nać Ber­lin i Paryż lub Madryt. Jaki jest tego sens? Cóż, może pod szcze­gól­nym aspek­tem, takim jak roz­wój miast lub dobro­byt spo­łecz­ny miast, ale patrząc na trzeź­wo, mia­sta te są nie­po­rów­ny­wal­ne w swo­jej zło­żo­no­ści i dla­te­go mają rów­nież róż­ne nazwy. Są tak zło­żo­ne jak sam świat i w zasa­dzie nieporównywalne.

W mojej serii zdjęć pozo­stał tyl­ko począ­tek porów­na­nia, bo w jego trak­cie urwa­łam się i zaczę­łam się zasta­na­wiać, tak jak wte­dy, gdy uro­dzi­ła się moja cór­ka. To było dobre, ponie­waż teraz podą­ża­łem za swo­im wewnętrz­nym gło­sem i intu­icją, a nie za pozor­nie prag­ma­tycz­nym sche­ma­tem myślo­wym. Wyobraź sobie, że przez lata porów­ny­wa­łam mój sta­ry dom z nową prze­strze­nią życio­wą – kosz­mar, bo odpusz­cze­nie jest warun­kiem każ­de­go wyjaz­du w przy­szłość i umoż­li­wia przede wszyst­kim roz­wój oso­bi­sty. Ale minie tro­chę cza­su, zanim zro­zu­miem, jak odpuścić.

Im dłu­żej pra­co­wa­łem nad seria­lem, tym bar­dziej sobie to uświa­da­mia­łem. Zauwa­ży­łem też, że odpo­wie­dzi, któ­rych ocze­ki­wa­łem, były we mnie. Tak napraw­dę nie mia­ło zna­cze­nia, gdzie skie­ro­wa­łem obiek­tyw. Dopó­ki byłem w Zagłę­biu Ruh­ry lub na Gór­nym Ślą­sku, zawsze byłem na swo­im tere­nie, a więc na dobrej dro­dze i mogłem swo­bod­nie prze­kie­ro­wać punkt wyj­ścia moje­go pomy­słu z zewnątrz do wewnątrz w świat reflek­sji i myśli. Powstrzy­ma­łem się od bez­po­śred­nich porów­nań i coraz bar­dziej kon­cen­tro­wa­łem się na intu­icyj­nej ścież­ce, któ­ra pro­wa­dzi­ła mnie do ludzi i ich śro­do­wi­ska życia, a przede wszyst­kim do sie­bie. Ta zmia­na spra­wi­ła, że ​​moje podej­ście do foto­gra­fii sta­ło się bar­dziej oso­bi­ste — to było moje wła­sne śro­do­wi­sko życia, w któ­rym się prze­pro­wa­dzi­łem i tak je potrak­to­wa­łem. Mimo wszyst­kich zmian, moje wła­sne zdję­cia wyda­ją mi się odle­głe i trzeź­we, kie­dy na nie dzi­siaj patrzę. Wie­rzę, nie tyl­ko dla­te­go, że z cza­sem wypro­wa­dzi­łem się dale­ko od mojej ślą­skiej ojczy­zny, a jed­no­cze­śnie nie czu­łem się wystar­cza­ją­co dobrze w Zagłę­biu Ruh­ry — stan zawie­sze­nia bez wyraź­nej iden­ty­fi­ka­cji i przy­na­leż­no­ści, na któ­rą byłem cza­sa­mi nara­żo­ny co kaza­ło mi uwie­rzyć, że jestem bez­dom­ny — nie prze­sa­da, stan, któ­ry musi być rów­nie męczą­cy jak czyściec.

Rozdział V | Strona 50
Fol­low a manu­al added link
▲  Fotografia nr 20
Oddział położniczy Szpitala “St. Vincenz-Krankenhaus”,
Datteln, Zagłębie Ruhry, październik 2011
V. Kapitel | Seite 51
Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 21
Narodziny w szpitalu „St. Vincenz-Krankenhaus”,
Datteln, Zagłębie Ruhry, październik 2011
V. Kapitel | Seite 52
Fol­low a manu­al added link

W pew­nym momen­cie pozwo­li­łem, aby myśl o porów­na­niu regio­nal­nym zeszła na dal­szy plan, coraz wyraź­niej eks­plo­ru­jąc zna­ki cza­su i prze­mi­ja­nia. Poszu­ki­wa­łam moty­wów z wła­sne­go życio­ry­su, ale inte­re­so­wa­ła mnie tak­że zmia­na cza­su i jego ducha oraz moty­wy, w któ­rych to się obja­wi­ło. Intu­icyj­nie podą­ża­łam śla­da­mi i coraz bar­dziej przy­sto­so­wu­jąc się do swo­ich uczuć, odnaj­dy­wa­łam zarów­no to, co pro­ste i pięk­ne, jak i cie­ka­we i nie­zde­cy­do­wa­ne. Przede wszyst­kim znów zna­la­złem swój dom, na koń­cu świa­ta, gdzie tego nie podejrzewałem.

Nowy tytuł

Usu­ną­łem sta­ry tytuł. Potrzeb­ny był teraz nowy nagłó­wek, któ­ry lepiej opi­sy­wał­by moją pra­cę. „Myśli w for­ma­cie pozio­mym” – nowy tytuł powstał bez żad­ne­go wysił­ku. Pre­fe­ro­wa­nym prze­ze mnie for­ma­tem był hory­zon­tal­ny, ponie­waż for­mat hory­zon­tal­ny nada­wał kra­jo­bra­zo­wi miej­skie­mu to, co do nie­go nale­ża­ło, czy­li prze­strzeń w pozio­mie. Robi­łem zdję­cia w poprzek plan­szy, a raczej w poprzek i od razu, ale zawsze z intu­icyj­nym pla­nem. Z bie­giem cza­su noto­wa­łam coraz wię­cej prze­my­śleń na temat poszcze­gól­nych moty­wów foto­gra­ficz­nych. Naj­pierw krót­kie tek­sty, stop­nio­wo dłuż­sze myśli i cią­gi sko­ja­rzeń, któ­re prze­ra­dza­ły się w histo­rie towa­rzy­szą­ce obra­zom. Każ­de zdję­cie mia­ło swo­ją nie­po­wta­rzal­ną histo­rię, któ­ra cze­ka­ła na uchwy­ce­nie na kart­ce bia­łe­go papie­ru. Nowy tytuł był tak samo sko­śny jak ja, jak rybia kość w gar­dle, bo utkną­łem w gar­dle, jak­by świat nie wie­dział, czy mnie udu­sić, czy wypluć, i zasta­na­wia­łem się, gdzie jestem jadę, dla­cze­go robi­łem zdję­cia A raczej gdzie robi­łem zdję­cia — może to są lata średnie.

Kie­dy zde­cy­do­wa­łem się na nowy tytuł, pomy­śla­łem, że wzrok mło­dych ludzi był zwró­co­ny do przo­du, a star­szych spo­glą­dał w prze­szłość. Więk­szość ludzi w moim wie­ku jest widzą­cy­mi poprzecz­ny­mi, ponie­waż znaj­du­ją się w tym­cza­so­wym cen­trum ich życia — pod warun­kiem, że dzwon jesz­cze dla nich nie ude­rzył. Swo­je spoj­rze­nie i myśli kie­ru­ją cza­sem wstecz w prze­szłość, cza­sem do przo­du, a potem zno­wu przed wła­sny­mi sto­pa­mi w teraź­niej­szo­ści — kie­dy mają na czym się sku­pić. Nowy tytuł dał mi dużo miej­sca do myśle­nia – zanim poczu­łem się skrę­po­wa­ny, teraz sta­łem się bar­dziej wolny.

Rozdział V | Strona 53
Fol­low a manu­al added link

Zacząłem rzeźbić obraz, by przechytrzyć czas

W poło­wie lat dzie­więć­dzie­sią­tych pra­co­wa­łem na lato dla rzeź­bia­rza, nie­ja­kie­go Hein­ri­cha Brock­me­ie­ra w Rec­klin­ghau­sen, czło­wie­ka z suro­wych, hoj­nych rzeźb z brą­zu — taki był ich styl. Uwa­żam, że rzeź­biarz powi­nien odzna­czać się pew­ną hoj­no­ścią, w prze­ciw­nym razie jego pra­ce wyglą­da­ły­by małost­ko­wo i nie­istot­nie jak orze­chy lasko­we. W Brock­me­ier przyj­rza­łem się bli­żej pro­ce­so­wi tra­co­ne­go wosku. Poda­łem mu rękę i pra­co­wa­łem z taki­mi skład­ni­ka­mi jak mąka cegla­na, gips pary­ski, woda, gli­na, wosk, brąz, sili­kon, a przede wszyst­kim pot w let­nim upa­le i pomo­głem kształ­to­wać jego syl­wet­kę. W świa­do­mym pro­ce­sie, od pomy­słu przez kon­cep­cję do reali­za­cji, zro­bił coś, co z ludz­kie­go punk­tu widze­nia mia­ło być wiecz­ne. Raz dopro­wa­dzo­ny do kształ­tu, bar­dzo wytrzy­ma­ły mate­riał mógł prze­trwać wie­ki, a nawet tysiąc­le­cia — każ­dy, kto trzy­mał w dło­ni stu­let­nią rzym­ską mone­tę z brą­zu lub wycią­gał z pia­sku frag­men­ty daw­nych kul­tur, być może dla nich, wie, jak nie­sa­mo­wi­te to zna­czy zachować.

Raz w tygo­dniu Brock­me­ier, jego asy­stent Ecki i ja jeź­dzi­li­śmy do odlew­ni meta­li Sep­pel­fric­ke w Gel­sen­kir­chen, aby pod ogrom­nym wpły­wem tem­pe­ra­tu­ry nadać jego pomy­słom nama­cal­ny kształt. For­my wyko­na­ne w pra­cow­ni umie­ści­łem w naczy­niach, któ­re wypeł­ni­łem pyłem węglo­wym. Następ­nie stem­plo­wa­łem pył cięż­kim żela­znym prę­tem tak dłu­gim, że owi­nął się wokół form twar­dych jak kamień, aby nie pękły pod­czas odle­wa­nia. Potem płyn­ny metal spły­wał do nie­go, wle­wał się w pustą prze­strzeń, bąbel­ki powie­trza ucie­ka­ły przez wyko­na­ne kana­li­ki — nie chcie­li­śmy robić szwaj­car­skie­go sera i dąży­li­śmy do dłu­go­wiecz­no­ści. Jego pomy­sły nabra­ły kształ­tów, ale zanim pozwo­lo­no mi ode­rwać rzeź­by od form, odsta­wi­li­śmy je cały­mi dnia­mi w pie­cu i powo­li sty­gło w małym upa­le — to było to, co w foto­gra­fii nazwa­li­by­ście utrwa­la­czem, co zacho­wa­ło prze­sła­nie ponie­waż nada­ło pra­cy odpo­wied­nie zesta­le­nie, two­rząc ide­al­ną meta­lo­wą struk­tu­rę siat­ko­wą, i to pozwo­li­ło mi dokoń­czyć ją młot­kiem i tar­czą tną­cą, nie mar­twiąc się o to. Od tego cza­su minę­ło kil­ka­dzie­siąt lat — jego kon­struk­cje sto­ją na bacz­ność w prze­strze­ni publicz­nej. Nie moż­na zauwa­żyć, że sto­py ule­gły koro­zji z bie­giem cza­su – poza spo­ra­dycz­nym, tlen­ko­wo-zie­lo­nym kolo­rem, któ­ry poja­wia się, ponie­waż zawie­ra­ją one domiesz­kę mie­dzi i, jak wszyst­ko inne, są nara­żo­ne na upływ czasu.

Rozdział V | Strona 54
Fol­low a manu­al added link

Ludzie zosta­wia­ją śla­dy, chcąc lub nie­świa­do­mie, kon­cen­tru­ją myśli, kon­cen­tru­ją ener­gię, aby prze­kształ­cić je w wypo­wie­dzi lub komu­ni­ka­ty – dosłow­nie wywra­ca­ją się do góry noga­mi. One same wyro­sły z ener­gii, ze świa­tła, ze wszyst­kie­go, co ich ota­cza i z tego, co uzna­je­my za życie i poza nim. To, co wyło­ni­ło się ze świa­tła, w tym my sami i ich osią­gnię­cia, zosta­je nie­od­wra­cal­nie i defi­ni­tyw­nie wysta­wio­ne na entro­pię, pro­ces zmia­ny, któ­ra zamie­nia wszyst­ko, co wyło­ni­ło się z popio­łów, w popiół i proch. Ludz­kość i nie­bie­ska pla­ne­ta to naj­więk­sze zbie­gi oko­licz­no­ści ter­mo­dy­na­mi­ki lub arcy­dzie­ło genial­ne­go zegar­mi­strza, któ­ry stwo­rzył naj­bar­dziej nie­sa­mo­wi­ty mecha­nizm zega­ro­wy, nie­po­wta­rzal­ny dale­ko i sze­ro­ko, poza jaką­kol­wiek ludz­ką wyobraź­nią. To, co nas ota­cza, jest wyni­kiem pre­cy­zyj­ne­go rze­mieśl­ni­ka, któ­ry naj­wy­raź­niej stwo­rzył ludzi z dosko­na­łym poczu­ciem humo­ru — jeśli przyj­rzy­my się bli­żej — lub jeste­śmy naj­bar­dziej tra­gicz­nym wyni­kiem nie­zli­czo­nych, nie­skoń­czo­nych zbie­gów oko­licz­no­ści w kosmicz­nych wyda­rze­niach cza­so­prze­strzen­nych. naszą pla­ne­tę w naj­ko­rzyst­niej­szą kon­ste­la­cję, któ­ra mogła ist­nieć tyl­ko po to, aby­śmy mogli podzi­wiać jej piękno.

Wywo­dzi­my się z kosmicz­nych praw i korzy­sta­my z ich praw. Wyko­rzy­sta­li­śmy ter­mo­dy­na­mi­kę, czy­li wie­dzę o entro­pii, wiel­ko­ści, któ­ra jest obec­na we wszyst­kich zacho­dzą­cych pro­ce­sach i jest na zawsze sprzę­żo­na z postę­pu­ją­cym cza­sem lub — kto to dokład­nie wie — może sprzę­żo­na. Zmie­nia to, co stwo­rzy­li­śmy, roz­pusz­cza każ­dą for­mę, pod­gry­za odle­wy z brą­zu i pomni­ki oraz cha­rak­ter nośni­ków obra­zu foto­gra­fii czy obra­zu w muzeum i na samym muzeum.

„Entro­pia jest czymś, cze­go nie rozu­mie­my, ale jest bar­dzo waż­na”. Ucznio­wie z Albert-Schwe­izer- / Geschwi­ster-Scholl-Gym­na­sium w Marl zapi­sa­li to zda­nie po pro­jek­cie na zaję­ciach z che­mii lub fizy­ki i poka­za­li je w szkla­nej gablo­cie. Jak praw­dzi­we jest to zda­nie. Jak więk­szość ludzi, moje zaję­cia z nauk ści­słych są dale­ko w tyle i jakoś omi­ja­ły mnie na pery­fe­riach. Jani­na, moja bab­cia ze stro­ny mamy, nie mogła uczęsz­czać na zaję­cia z che­mii i fizy­ki, bo prze­szko­dzi­ła inwa­zja brą­zo­wych skar­pe­tek. Zaję­li Poznań i prze­ję­li zakła­dy Cegiel­skie­go pod nazwą Deut­sche Waf­fen-und Muni­tions­fa­bri­ken, w któ­rych moja ówcze­sna nie­let­nia bab­cia zamiast cho­dzić do szko­ły, pra­co­wa­ła przy pro­duk­cji bro­ni wbrew swo­jej woli. Chcia­ła­by iść do szko­ły, ale przy­naj­mniej prze­ży­ła. Jako samo­uk nad­ra­bia­ła to, co ją wte­dy ominęło.

Rozdział V | Strona 55
Fol­low a manu­al added link

Pod­czas sprzą­ta­nia i wycho­wy­wa­nia trój­ki dzie­ci czy­ta­ła Davi­da Boh­ma i Basi­la Hileya, zachwy­ca­ła się Ein­ste­inem i Haw­kin­sem do póź­nej sta­ro­ści i zapo­zna­ła się z ter­mi­nem entro­pia, ale ja rozu­mia­łem go bar­dzo nie­ja­sno i podej­rze­wa­łem wagę i zakła­da­łem, że prze­ni­ka wszyst­ko . Zro­zu­mia­łem, że ludzie w wiel­kich elek­trow­niach sami wytwa­rza­li entro­pię, aby wypro­du­ko­wać skład­nik odżyw­czy współ­cze­snej cywi­li­za­cji – ener­gię elek­trycz­ną. Wie­dzia­łem też, że trze­ba zro­bić rzeź­bę z brą­zu i bań­kę mydla­ną, ale przede wszyst­kim ta entro­pia była zawsze i wszę­dzie i że to narzę­dzie genial­ne­go zegar­mi­strza, któ­ry prę­dzej czy póź­niej pożre wszyst­ko, co stwo­rzo­ne przez czło­wie­ka – naj­pierw bań­ki mydla­ne w par­ku, potem posą­gi z brą­zu przed ratu­sza­mi i wresz­cie zło­ty talerz Voy­age­ra, któ­ry będzie dry­fo­wał jak drew­no dry­fu­ją­ce przez prze­strzeń mię­dzy­gwiezd­ną o niskiej entro­pii przez dłu­gi czas i być może prze­trwa samą ziemię.

Każ­dy miał swo­je wła­sne podej­ście do entro­pii. Ucznio­wie i nauczy­cie­le bili ich i rzu­ca­li nimi w kla­sie, moją bab­cię pod­czas wycho­wy­wa­nia dzie­ci, ja pod­czas pisa­nia i robie­nia zdjęć oraz pod­czas roz­mo­wy z Chri­stia­nem. Napi­sa­łem do nie­go i wyja­śni­łem, co mam na myśli. Opo­wie­dzia­łem im o mojej bab­ci i zapy­ta­łem o stwo­rzo­ną przez czło­wie­ka entro­pię w elek­trow­niach io kon­tekst cza­su. Jego tema­tem były elek­trow­nie węglo­we i foto­gra­fia hob­by­stycz­na, więc każ­da roz­mo­wa mię­dzy nami koń­czy­ła się więk­szą licz­bą pytań niż na począt­ku, ponie­waż moją pra­cą była foto­gra­fia, a moim hob­by elek­trow­nie. Przy­słał mi zdję­cie ze ste­row­ni elek­trow­ni w Castrop-Rau­xel. Przyj­rza­łem mu się uważ­nie – tak zawsze robi­łem ze zdję­cia­mi moich zna­jo­mych, któ­rzy potem zasta­na­wia­li się, dla­cze­go tak dłu­go wpa­try­wa­łem się w ich albu­my. Więc tutaj uda­ło się entro­pię, w poko­ju z dwie­ma maleń­ki­mi pal­ma­mi pośrod­ku, dwie­ma lam­pa­mi HQL powy­żej i dzban­kiem do kawy na sto­le — cie­ka­we. Kil­ka lini­jek podą­ży­ło za zdję­ciem: „Entro­pia ma jed­nost­kę KJ/kgK, więc 1000x kgm²/s²/kg i Kelvin… Przez cały tydzień myśla­łem, że czas nie jest czyn­ni­kiem… ale to dopie­ro zosta­nie wyja­śnio­ne. .. Będę moja Natych­miast odłóż na bok okre­ślo­ne przez sie­bie obiek­cje… Spo­kój i koniec” – chy­ba lubi żar­to­wać – led­wo spoj­rza­łem przez wybrzu­sze­nie jego stan­dar­do­wych roz­mia­rów. Pamię­tał to, gdy był w łaź­ni paro­wej, ale ja sku­pi­łem się bar­dziej na sztu­ce. Elek­trow­nia na zdję­ciu już dziś nie ist­nie­je i jeste­śmy w punk­cie zwrot­nym, na krót­ko przed wyga­śnię­ciem paliw kopal­nych – przy­naj­mniej tutaj widać hory­zont. Gigan­ci naszych cza­sów wkrót­ce odnaj­dą spokój.

Rozdział V | Strona 56
Fol­low a manu­al added link
▲  Fotografia nr 22
Zdjęcie Christiana elektrowni węglowej „Knepper”,
Castrop-Rauxel, Zagłębie Ruhry, lipiec 2015
V. Kapitel | Seite 57
Fol­low a manu­al added link

Wola­łem przy­kład rzeź­by, zwłasz­cza po zmie­rze­niu się z kryp­to­gra­ficz­nym prze­sła­niem Chri­stia­na. Rzeź­biarz, któ­ry odle­wa figu­ry, za pomo­cą ener­gii restruk­tu­ry­zu­je swój mate­riał. To skom­pli­ko­wa­ne i solid­ne rze­mio­sło, któ­re­go rezul­ta­ty mogą prze­trwać tysią­ce lat. Arty­sta zmie­nia stan sku­pie­nia swo­ich związ­ków meta­li poprzez ogrze­wa­nie i pozwa­la sto­po­wi zesta­lić się do pożą­da­nej for­my, doko­nu­je prze­bu­do­wy do naj­mniej­szej czą­stecz­ki na pozio­mie mole­ku­lar­nym, tak że przy­no­si rezul­tat swo­jej pra­cy inte­lek­tu­al­nej — czy­li ogól­nie okre­śla­na mia­nem sztu­ki — w medium, któ­re może prze­trwać przez chwi­lę, dopó­ki jego dzie­ło nie powró­ci do sta­nu mak­sy­mal­ne­go nie­ła­du i nie­od­wra­cal­nie się rozpuści.

Pra­ce ulicz­ne­go arty­sty, któ­ry robi bań­ki mydla­ne dla dzie­ci, znów są bar­dzo krót­ko­trwa­łe. To sztu­ka krót­kiej chwi­li, krót­kie wes­tchnie­nie ulgi w chwi­li, gdy kolo­ro­wa, migo­czą­ca i jak ze snu bań­ka mydla­na pod­bi­ja ser­ca małych ludzi. Fak­tu­ra bań­ki mydla­nej jest deli­kat­na i wkrót­ce po jej naro­dzi­nach jej struk­tu­ral­na powierzch­nia pęk­nie, zanim poszcze­gól­ne ele­men­ty pogrą­żą się w cha­osie, tak jak w przy­pad­ku rzeź­by z brą­zu. Ze snu.

Foto­gra­fo­wie nato­miast wyko­rzy­stu­ją świa­tło i jego ener­gię dla sie­bie. Pra­cu­jesz z mate­ria­łem, któ­ry, mówiąc ści­śle, nie jest. Pra­cu­jesz z tka­ni­ną o nie­skoń­czo­nej róż­no­rod­no­ści kolo­rów i pięk­na, uży­wasz jej fali­ste­go spek­trum kolo­rów, aby nadać wyraz swo­im moty­wom, prze­no­sząc je na nośnik obra­zu. Nie­za­leż­nie od tego, czy w pro­ce­sach obra­zo­wa­nia cyfro­we­go, czy ana­lo­go­we­go — skład­ni­ki świa­tła, foto­ny, ude­rza­ją w świa­tło­czu­łe powierzch­nie czuj­ni­ków lub fil­my ana­lo­go­we w pro­ce­sie naświe­tla­nia, któ­re reagu­ją na róż­ne jasno­ści i natę­że­nia i two­rzą obraz widzial­ne­go świa­ta — jest to zawsze obraz Prze­szło­ści, ryso­wa­ny mate­rią, któ­ra jest tak szyb­ka jak same myśli.„Fotografika” – ryso­wa­nie świa­tłem – to tak napraw­dę rze­mio­sło sub­tel­ne i kru­che, bo two­rzy­wem jest nie­uchwyt­ne, ulot­ne świa­tło , sub­stan­cja, z któ­rej utka­ne są sny i za pomo­cą któ­rej foto­gra­fo­wie utrwa­la­ją teraźniejszość.

Na tym tle od lat two­rzę ogól­ny obraz, któ­re­go wizję zapa­mię­ta­łem. Ugnia­ta­łam go razem ze świa­tła i cza­su. Mój plan wyma­gał wstecz­ne­go spoj­rze­nia wstecz, w stro­nę Gór­ne­go Ślą­ska, ale tak­że spoj­rze­nia w teraź­niej­szość i przy­szłość mojej ojczyzny.

Rozdział V | Strona 58
Fol­low a manu­al added link

Cza­sem nad zdję­cia­mi pra­co­wa­łam regu­lar­nie, cza­sem mniej, z dłu­gi­mi prze­rwa­mi pomię­dzy nimi. Uro­dzi­ła się moja cór­ka, prze­my­śli­łem swój punkt widze­nia, to, co wypra­co­wa­łem, zato­nę­ło pod­czas wyko­ny­wa­nia innych prac zle­co­nych. W naj­lep­szym razie po skoń­cze­niu nawią­zał­bym dia­log z moimi zdję­cia­mi, cza­sa­mi myśla­łem, naj­le­piej z oso­ba­mi, któ­re inte­re­su­ją się foto­gra­fią doku­men­tal­ną i arty­stycz­ną. W tle mia­łam nadzie­ję, że uda mi się wyko­rzy­stać foto­gra­fię do wspar­cia roz­wo­ju dys­kur­su na temat Gór­ne­go Ślą­ska czy migra­cji, dys­kur­su, za któ­rym tęsk­ni­łam. Jed­nak w inne dni zda­łem sobie spra­wę, że ta pra­ca była poświę­co­na inne­mu celo­wi, celo­wi, któ­ry był tro­chę bar­dziej oso­bi­sty i intym­ny niż chęć upu­blicz­nie­nia moich zdjęć. To było pra­gnie­nie zamro­że­nia mojej rze­czy­wi­sto­ści i nie­ustan­ne­go upły­wu cza­su, a następ­nie pod­bi­cia jej w zasto­ju. Myśla­łem, przy­naj­mniej na zdję­ciach, że to zadzia­ła, jeśli spoj­rzę na wszyst­kie zdję­cia razem i wie­dzia­łem, że nawet to życze­nie, ści­śle mówiąc, nie może zostać speł­nio­ne po bliż­szym przyj­rze­niu się. Cza­su nie da się pod­bić. W pew­nym momen­cie nawet foto­gra­fia czy dysk twar­dy pod­le­ga­ły­by pra­wom entro­pii, pod­le­ga­ły nie­ustan­ne­mu upły­wo­wi cza­su i sta­wa­ły się popio­łem, z któ­re­go się wywo­dzi. Cza­su nie da się zatrzy­mać, ale mogę go spo­wol­nić, patrzeć na to w spo­ko­ju, kie­dy skoń­czę swo­ją pra­cę, pomy­śla­łem, a ponie­waż w to uwie­rzy­łem, prze­chy­trzy­łem czas foto­gra­fu­jąc go i zatrzy­mu­jąc na jakiś czas. pod­czas gdy wcze­śniej mia­ło to nastą­pić za kil­ka dekad, a obra­zy sta­ły­by się czę­ścią więk­sze­go obrazu.

Stworzyłem serię, która była bezsilna, bo tak naprawde nie była

serią, co najwyżej na drugi rzut oka

W ostat­nich latach zaję­łam się kształ­to­wa­niem ogól­ne­go obra­zu serii, uzu­peł­nia­niem zdjęć, podą­ża­jąc za swo­imi prze­my­śle­nia­mi i intu­icją, zawsze szu­ka­jąc nowych miejsc w celu połą­cze­nia wszyst­kich ele­men­tów ukła­dan­ki w celu uzy­ska­nia cało­ścio­we­go rezul­ta­tu. Moja pra­ca trwa­ła dłu­go. Powstał w pro­ce­sie pamię­ci, tak jak to prze­ży­łem z pie­cem kok­sow­ni­czym, na przy­kład ponow­ne odkry­cie, kie­dy posta­no­wi­łem zoba­czyć moje rodzin­ne mia­sto po dłu­giej nie­obec­no­ści o każ­dej porze roku, czy eks­plo­ra­cję Zagłę­bia Ruh­ry. Powstał dzię­ki obser­wa­cji kie­ro­wa­nej ducho­wym gło­dem i zain­te­re­so­wa­niem życiem, a osta­tecz­nie poprzez uczest­nic­two, któ­re­go doświad­czy­łem, gdy spo­tka­łem ludzi, któ­rzy sta­li się czę­ścią mojej malar­skiej podró­ży. W ten spo­sób łączy­ło się coraz wię­cej odcin­ków seria­lu, a dzie­ło wzno­si­ło się na fun­da­men­cie osobowo-biograficznym.

Rozdział V | Strona 59
Fol­low a manu­al added link

Moje zdję­cia mia­ły cha­rak­ter doku­men­tal­ny, ale ich bio­gra­ficz­ne tło otwie­ra­ło kolej­ny poziom, któ­ry skry­wał pozor­nie samot­ną este­ty­kę dystan­su, dla­te­go osta­tecz­nie usa­do­wi­łem swo­ją pra­cę w gatun­ko­wej próż­ni. Nazwa­łem tę próż­nię „kon­cep­tu­al­ną foto­gra­fią doku­men­tal­ną” – ale okre­śle­nie to osta­tecz­nie nie ma żad­ne­go zna­cze­nia. Foto­gra­fo­wa­łem miej­sca z mojej prze­szło­ści i nowe począt­ki. Reli­gia, kul­tu­ra, sport, migra­cje i prze­my­sło­wy kra­jo­braz miej­ski poja­wia­ją się w powierzch­ni tema­tycz­nej. Moje zdję­cia powin­ny opo­wia­dać histo­rie i, co nie mniej waż­ne, histo­rię moje­go życia. Na tle przed­sta­wio­nych miejsc i pej­za­ży miej­skich przed moim obiek­ty­wem roz­wi­ja­ły się oso­bi­ste, spo­łecz­ne i uni­wer­sal­ne bio­gra­fie. Nagry­wa­łem sce­ny, pomi­ja­jąc zna­ne kli­sze, by stwo­rzyć prze­strzeń dla moje­go indy­wi­du­al­ne­go spoj­rze­nia i opo­wie­dzieć na swój spo­sób o ist­nie­niu w prze­strze­ni miejskiej.

Głów­ny­mi akto­ra­mi uczy­ni­łem cen­tra prze­my­sło­we, sku­pi­łem się na nich, ale one sta­ły się jedy­nie tłem dla mojej foto­gra­ficz­nej kon­fron­ta­cji. To była kon­fron­ta­cja z tym, co zna­la­złam, ale przede wszyst­kim z samym sobą, coraz czę­ściej ukła­da­łam serię z poszcze­gól­nych zdjęć, ale czy napraw­dę sta­ła się jed­ną? Musia­łem posta­wić się w czy­sto­ści. Seria­lo­wa postać była sła­bo roz­po­zna­wal­na — może na dru­gi rzut oka, jeśli w ogó­le. Co to było?

Podej­rze­wa­łem, że powo­dem są przede wszyst­kim trzy rodza­je dyle­ma­tów – zbyt wyso­kie twier­dze­nie, jakie sobie wypo­wia­da­łem, zbyt duży dystans zarów­no w cza­sie, jak i prze­strze­ni oraz nie­ja­sne skupienie.

Przede wszyst­kim chcia­łem, aby poszcze­gól­ne czę­ści opo­wia­da­ły histo­rię zarów­no w seria­lu, jak i w ode­rwa­niu od sie­bie. Chcia­łem zro­bić dwie rze­czy na raz. Ta ambi­cja dzia­ła­ła na nie­ko­rzyść seria­lo­we­go boha­te­ra, ponie­waż każ­de zdję­cie, któ­re zro­bi­łem, umiesz­cza­łem nad cało­ścią obra­zu, któ­ry w naj­lep­szym przy­pad­ku i z per­spek­ty­wy cza­su powstał­by sam. Ta posta­wa wyma­ga­ła ode mnie pew­no­ści sie­bie i pozba­wi­ła mnie siły oraz siły serii. Moje stan­dar­dy wyda­wa­ły się zbyt wyso­kie, aby je osią­gnąć, i pod koniec poszu­ki­wań wska­zó­wek musiał­bym się zdziwić.

Rozdział V | Strona 60
Fol­low a manu­al added link

Po dru­gie, nagra­nia były two­rzo­ne przez dłu­gi czas, w wie­lu miej­scach, któ­re oso­bom postron­nym mogą wyda­wać się nie­spój­ne. Łączy­ły cza­so­wość i prze­strzeń, szcze­li­ny mię­dzy nimi były sze­ro­ko roz­cią­gnię­te. Więc moja wła­sna kon­cep­cja wyda­wa­ła się dzia­łać od pod­staw prze­ciw­ko posta­ci, któ­ra stwo­rzy­ła serię, prze­ciw­ko suro­wo­ści tre­ści, któ­rej moż­na by się spo­dzie­wać. Odle­gło­ści mię­dzy moty­wa­mi wyda­wa­ły się nie do poko­na­nia i zno­wu musiał­bym się zdzi­wić pod koniec moich poszu­ki­wań wskazówek.

Do tego nie kon­cen­tro­wa­łem się na cało­ścio­wym ujmo­wa­niu rze­czy­wi­sto­ści, a tym bar­dziej na frag­men­ta­rycz­nym ujmo­wa­niu wie­lu rze­czy­wi­sto­ści, co z per­spek­ty­wy cza­su wyma­ga­ło­by umie­jęt­ne­go skom­po­no­wa­nia, w prze­ciw­nym razie seria­lo­wy cha­rak­ter gubił­by się w wie­lu bar­wach i frag­men­tach oraz więc mia­łam tyl­ko nadzie­ję, że uda­ło mi się poskła­dać zdję­cia w taki spo­sób, aby poziom ulot­no­ści i tęsk­no­ta, któ­ra to spo­wo­do­wa­ła i prze­cią­gnę­ła za sobą, zakoń­czy­ła się sym­bio­zą. Zasta­na­wia­łem się, w jaki spo­sób mogę uzy­skać wyraź­ny obraz bez zasko­cze­nia, któ­re koń­czy się zbyt wiel­kim, jak pisarz piszą­cy powieść, nie zna­jąc swo­jej puenty.

Moje foto­gra­ficz­ne poszu­ki­wa­nia prze­kształ­ci­ły się w podróż przez mój świat myśli, któ­ry uchwy­ci­łam w for­ma­cie pej­za­żu, a nie w serię. Pod­czas tej podró­ży śle­dzi­łem kame­rą poszcze­gól­ne fak­ty, któ­re sta­ra­łem się szcze­gó­ło­wo oświe­tlić w jed­nym przed­sta­wie­niu, ale jed­no­cze­śnie pra­co­wa­łem nad szer­szym obra­zem, któ­re­go widok naj­bar­dziej mi się spodo­bał. Pra­ca przy­po­mi­na­ła szpa­gat lub spa­cer po linie, któ­ry prze­ro­dził się w balan­so­wa­nie. Ewen­tu­al­nie upa­dłem i zgu­bi­łem serial w prze­strze­niach super­to­tal­nych i połów­ko­wych roz­mia­rów ujęć, któ­re w zbyt sła­bej semio­ty­ce sta­wa­ły się nie do pogo­dze­nia z roz­pro­szo­ny­mi zbli­że­nia­mi, ponie­waż na pierw­szy rzut oka wyda­wa­ły się nie­spój­ne i nie mia­ły gra­wi­ta­cji. Wyczu­wa­jąc, że się zgu­bię, ukry­łem małą histo­rię lub wska­zów­kę w każ­dym zdję­ciu, któ­re razem wzię­te mogą połą­czyć się z moim pod­sta­wo­wym prze­sła­niem, jeśli dosto­su­jesz swo­ją wła­sną per­spek­ty­wę, być może na dru­gi rzut oka, przez pry­zmat cza­su i z tym zna­jo­mość nie­trwa­ło­ści. Brzmi skom­pli­ko­wa­nie, ale tak nie jest.

Rozdział V | Strona 61
Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 23
Ren i huty „Thyssen-Krupp-Werke”,
Duisburg-Baerl, Zagłębie Ruhry, marzec 2009
V. Kapitel | Seite 62
Fol­low a manu­al added link

Po dru­gie, wystą­pi­li, mając dłu­gi czas, w wie­lu miej­scach, któ­re postron­nym mogą zacząć wyda­wać się nie­spój­ne. Łączy­ły cza­so­wość i prze­strzeń, szcze­li­ny mię­dzy nimi o czę­sto­tli­wo­ści były roz­cią­gnię­te. Więc moja two­ja fir­ma wyglą­da­ła, jak­byś się zna­la­zła naprze­ciw posta­ci, któ­ra stwo­rzy­ła fir­mę, któ­ra pod­sta­wa, możesz wpro­wa­dzić suro­wo­ści. Odle­gło­ści mię­dzy moty­wa­mi poja­wi­ły się, że nie do poko­na­nia i zno­wu musiał­bym się zdzi­wić pod koniec moich poszu­ki­wań poszukiwania.

Do tego nigdy nie osią­gnę­ło się na cało­ścio­wym ujmo­wa­niu rze­czy­wi­sto­ści, a tym samym bar­dziej frag­men­ta­rycz­nym ujmo­wa­niu rze­czy­wi­sto­ści, co z per­spek­ty­wy cza­su wyma­ga­ło­by umie­jęt­ne­go kom­po­no­wa­nia, w któ­rym gubił­by się w wie­lu bar­wach i frag­men­tach, a tak­że dało się zasto­so­wać tyl­ko nadzie­je, że moż­na się poło­żyć Spo­sób zdję­cia w taki spo­sób, aby poziom ulot­no­ści i tęsk­no­ta, któ­ra do urzą­dze­nia i prze­cią­ga­ła za sobą, ozna­cza się sym­bio­zą. Zasta­na­wia­łem się, kto chce się obra­zo­wać bez reje­stra­cji, któ­re koń­czy się, jak piszą­cy powieść, nie zna­jąc swo­jej puenty.

Moje apa­ra­ty foto­gra­ficz­ne prze­kształ­ci­ły się w podróż przez mój świat myśli, któ­ry uchwy­ci­łam w for­ma­cie pej­za­żu, a nie w skle­pie. Pod­czas tej śle­dzi­łem kame­rą, któ­re fak­ty, któ­re sta­ra­łem się szcze­gó­ło­wo oświe­tlić we współ­pro­wa­dze­niu, ale jed­no­cze­śnie wyko­na­łem pra­cę nad kopią obra­zu­emo­ba któ­bar widok nłę­ę­jo­ba Pra­ca przy­po­mi­na­ła szpa­gat lub spa­cer po line, któ­ry prze­ro­dził się w balan­so­wa­nie. Ewen­tu­al­ne upa­dłem i zgu­bi­łem seryj­ne w prze­strze­niach super­to­tal­nych i połów­ko­wych roz­mia­ró­wu­jęć, w zbyt sła­bej semio­ty­ce się nie do pogo­dze­nia sta­tycz­nych z zale­ce­niaym­ży na zbli­zy­że­nie­sji oka­wi­sza­wa ria­mi nie­łj­ne­za­wa­zó zale­ce­nia ria­mi. Wyczu­wa­jąc, że się zgu­bię, ukry­łem Mala histo­ria lub w wska­zów­ce każ­dy, razem razem wzię­te mogą połą­czyć się z moimi śla­da­mi trwa­łym, jeśli dosto­su­je się do przy­szło­ści, być może na dru­gi rok, przez pry­zmat i z tym, że nie znasz. Brzmi jest.nie, ale tak nie

Rozdział V | Strona 61
Fol­low a manu­al added link
▲  Fotografia nr 24
Ściana dźwiękochłonna na A40,
Essen-Frillendorf, Zagłębie Ruhry, styczeń 2017
V. Kapitel | Seite 64
Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 25
Ściana dźwiękochłonna na A40, 
Essen-Frillendorf, Zagłębie Ruhry, styczeń 2017
V. Kapitel | Seite 65
Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 26
Gorączka podczas piłkarskich mistrzostw świata RPA, 
Oer-Erkenschwick, Zagłębie Ruhry, lipiec
V. Kapitel | Seite 66
Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 27
Piłka nożna kobiet,
Dortmund-Hörde, Zagłębie Ruhry, grudzień 2015
V. Kapitel | Seite 67
Fol­low a manu­al added link

Jaki poży­tek z klę­cze­nia kanc­le­rza bez zro­zu­mie­nia tych, któ­rych repre­zen­tu­je? Czy potrze­bu­je­my wię­cej przykładów?

Kie­dy się uro­dzi­łem, RFN już tra­wi­ła. Ludzie ponow­nie odna­leź­li swo­ją naro­do­wą dumę w Ber­nie, potem wia­rę w sie­bie w kapi­ta­li­stycz­nym cudzie gospo­dar­czym, któ­ry od tego cza­su roz­sze­rzył się, aż w pew­nym momen­cie przy­jął nawet afry­kań­ską wuwu­ze­lę — miej­my nadzie­ję, że tak pozo­sta­nie w przy­szło­ści. Niem­cy to kraj, któ­ry dziś dąży do war­to­ści demo­kra­tycz­nych, a nawet radzi sobie dobrze w porów­na­niu mię­dzy­na­ro­do­wym. Bra­ku­je jesz­cze pozy­cji klę­czą­cej dla wszystkich.

Duis­burg, Dort­mund, Oer-Erken­schwick — to nie seria zdjęć, nie na pierw­szy rzut oka. Jeśli w poszu­ki­wa­niu esen­cji zatra­cisz się w roz­syp­ce moich myśli, możesz spoj­rzeć na moje foto­gra­ficz­ne pozy­cje na tle nie­ustan­nie zmie­nia­ją­ce­go się cza­su i histo­rii i odna­leźć ich wspól­ny mia­now­nik – przemijanie.

Lęk przed nietrwałością pociągał za spust migawki

Do tej pory zasta­na­wia­łem się nad feno­me­nem pamię­ci, któ­ry może nadejść nie­spo­dzie­wa­nie i niczym iskra roz­pa­lić ogień. Pomy­śla­łem też o tym, jak posta­no­wi­łem trzy­mać ręce z dala od porów­nań wizu­al­nych, jak zmie­ni­łem tytuł mojej pra­cy, aby uzy­skać wię­cej swo­bo­dy dla mojej pra­cy. Dosze­dłem do wnio­sku, że sztu­ka wyko­rzy­stu­je pra­wa ter­mo­dy­na­mi­ki, aby wci­snąć myśli w stwier­dze­nia i że entro­pia pochło­nie wszyst­ko, co zosta­ło stwo­rzo­ne. Zauwa­ży­łem, że mój tak zwa­ny serial spa­ja świa­do­mość nie­trwa­ło­ści i nie mogłem pozbyć się wra­że­nia, że ​​być może strach przed nim skła­nia mnie do robie­nia zdjęć. Czy bałem się nie­trwa­ło­ści? Wła­ści­wie pyta­nie egzy­sten­cjal­ne, takie jak sens śmier­ci czy bez­sens życia, ale teraz pyta­nie pomo­gło mi wyja­śnić zwią­zek mię­dzy mną a moimi zdjęciami.

Rozdział V | Strona 68
Fol­low a manu­al added link

Ten strach był traf­nym klu­czem do odpo­wie­dzi na pyta­nie o pocho­dze­nie mojej chę­ci twór­czej i moty­wa­cję. Zawsze podró­żo­wa­ła ze mną, że tak powiem, jako balast w mojej tor­bie foto­gra­ficz­nej. Two­ja obec­ność wpły­nę­ła na mnie i moją pra­cę. Zapew­ne z tego powo­du wybra­no wie­le moty­wów foto­gra­ficz­nych — ratusz, hotel i kobie­ta z Kok­sio­ka. To pod­świa­do­me uczu­cie spra­wi­ło, że spon­ta­nicz­nie posze­dłem z apa­ra­tem i robi­łem nowe, kolej­ne zdję­cia miejsc lub pej­za­ży miej­skich, któ­re poznałem.

O nad­cho­dzą­cych zmia­nach w kra­jo­bra­zie miej­skim dowia­dy­wa­łam się naj­czę­ściej z ogło­szeń w mediach lub od zna­jo­mych, np. pla­no­wa­ne pra­ce budow­la­ne, potem prze­sto­je lub coś podob­ne­go. Te prze­mi­ja­nia przy­pra­wia­ły mnie o bez­sen­ność, gdy coś zna­jo­me­go w moim oto­cze­niu gro­zi­ło prze­wró­ce­niem, zani­kał ist­nie­ją­cy porzą­dek, powo­do­wa­ło to – w sen­sie prze­no­śnym – chwy­ta­ją­cy odruch, fun­da­men­tal­ne uczu­cie ze stra­chu, że coś może być dro­gie memu ser­cu nara­stał , zgu­bić się. Poczu­łem to, co naj­bar­dziej zna­ne jest jako „pre­sję cza­su” i zda­łem sobie spra­wę, że boję się stra­ty. Byłem przy­wią­za­ny do sta­ło­ści, a świat wokół mnie nie był trwały.

Mały wniosek

Chcia­łem przej­rzeć swo­je zacho­wa­nie bez zbyt­nie­go twier­dze­nia, że ​​to dosko­na­łe zakoń­cze­nie. Swo­ją foto­gra­fią zaj­mo­wa­łem się czy­sto subiek­tyw­nie, z psy­chicz­ne­go gło­du, bez ambi­cji zna­le­zie­nia ogól­nej praw­dy. Patrząc na sie­bie w ten spo­sób, dostrze­głem ukry­ty lęk zwią­za­ny z foto­gra­fią — lęk przed stra­tą. Ten stan naj­wy­raź­niej tłu­ma­czył moty­wa­cję do robie­nia zdjęć, bo wpły­nął na wybór tema­tów i ich este­tycz­ną reali­za­cję. Zasko­czy­ła mnie świa­do­mość stra­chu przed stra­tą jako siły napę­do­wej mojej pra­cy i spe­ku­lo­wa­łam o jego pochodzeniu.

Rozdział V | Strona 69
Fol­low a manu­al added link

Założenie, że działałem z nostalgii i tęsknoty za moim domem

Strach przed stra­tą – czy nie odczu­wa­li go wszy­scy, któ­rzy byli zbyt moc­no zwią­za­ni? Potem musia­łem wziąć głę­bo­ki oddech, spoj­rzeć wstecz i zadać sobie pyta­nie, kie­dy coś takie­go wkra­dło się do mnie i mojej fotografii.

Odwró­ci­łem się. W moim dzie­cię­cym poko­ju była kolo­ro­wa kula, podzie­lo­na na pod­sta­wo­we kolo­ry czer­wo­ny, żół­ty, nie­bie­ski, z napi­sem ORWO, mono­pol pro­duk­cji fil­mo­wej z NRD — dobrze to zapa­mię­ta­łam. Moja czap­ka rowe­ru wyści­go­we­go i kalen­darz w kuch­ni mia­ły to samo logo. Moja przy­jaźń z foto­gra­fią zaczę­ła się wcze­śnie. Mama poka­za­ła mi swój apa­rat, rosyj­skie­go Zeni­ta, i z grub­sza wyja­śni­ła mi jego funk­cję. “Spójrz tutaj, tutaj poja­wia się obraz”. Klik­nij. „Teraz jest w środ­ku”. Ja z kolei wyja­śni­łem jej, jak ma mnie sfo­to­gra­fo­wać: “Cze­kaj, dosta­nę pił­kę. Masz ją na sobie?” “Och, film się skoń­czył”. Zmie­ni­li­śmy film, zno­wu ORWO — nauczy­łem się gra­jąc. Z bie­giem cza­su zabie­ra­ła mnie do róż­nych stu­diów foto­gra­ficz­nych, gdzie pra­co­wa­ła, robi­ła zdję­cia i poka­zy­wa­ła mi wszyst­ko. Póź­niej czę­sto jeź­dzi­li­śmy do labo­ra­to­rium foto­gra­ficz­ne­go w Gli­wi­cach, w domu towa­ro­wym Ikar, gdzie pozwo­lo­no mi spę­dzić cały dzień w fir­mie. Dosko­na­le pamię­tam komo­rę wywo­ły­wa­nia i pomiesz­cze­nie, w któ­rym kli­sze foto­gra­ficz­ne wysy­cha­ły jak pra­nie na sznur­kach. Pra­cow­ni­ca Ola lub Chri­sti­na poka­za­ła mi, jak obsłu­gi­wać maszy­nę do cię­cia i mia­łam wra­że­nie, że jestem czę­ścią łań­cu­cha pro­duk­cyj­ne­go, bo goto­we zdję­cia pozwo­lo­no mi przy­ci­nać cał­ko­wi­cie auto­no­micz­nie. Auto­ma­ty sprze­da­ją­ce — nie na miej­scu, a era cyfro­wa dopie­ro racz­ko­wa­ła. Mia­łem oko­ło sied­miu, może ośmiu, naj­wy­żej dzie­wię­ciu lat.

Foto­gra­fo­wa­ła mnie, moją sio­strę Moni­kę i resz­tę rodzi­ny pra­wie codzien­nie, w domu, na pla­ży czy w stu­diu foto­gra­ficz­nym, a potem głów­nie sama wywo­ły­wa­ła fil­my, ręcz­nie i po pra­cy. W labo­ra­to­rium uży­ła fil­trów świetl­nych, któ­re były obsłu­gi­wa­ne z gło­wi­cą mie­sza­ją­cą kolo­ry RGB w celu powięk­sze­nia nega­ty­wu, a następ­nie spraw­dza­ła wynik w natu­ral­nym świe­tle sło­necz­nym, aż do uzy­ska­nia odpo­wied­nie­go tonu — rze­mio­sło i sztu­ka widze­nia, któ­ra dziś pra­wie nie ist­nie­je po zale­d­wie kil­ku Dzie­się­cio­le­cia Obo­wią­zu­ją. Zdję­cia mojej mamy wspie­ra­ją, a nawet utrwa­la­ją moje wspo­mnie­nia z ostat­nich kil­ku dni, a ja nauczy­łam się kochać prze­szłość i tęsk­nie patrzy­łam na zdję­cia, któ­re przed­sta­wia­ły naszą prze­szłość i sta­wa­ły się coraz bledsze.

Rozdział V | Strona 70
Fol­low a manu­al added link

Dziś lepiej rozu­miem, jak nostal­gia i tęsk­no­ta łączą się ze sobą. Są wyni­kiem wspo­mnień, odcho­dzą w prze­szłość i powsta­ją wraz z upły­wem lat życia, rzad­ko wcze­śniej, naj­czę­ściej w star­szym wieku.

Moja mama przez wie­le dzie­się­cio­le­ci pra­co­wa­ła jako foto­graf­ka, mia­ła wyszko­lo­ne oko, roz­po­zna­wa­ła każ­dy fał­szy­wy cień pod nosem, któ­ry mógł zmie­nić pięk­ną kobie­tę w Adol­fa lub podwój­ny pod­bró­dek, któ­ry był zbyt oczy­wi­sty. W week­en­dy wyko­na­ła do trzech foto­re­la­cji z wyda­rzeń, aw cią­gu wie­lo­let­niej pra­cy sfo­to­gra­fo­wa­ła tysią­ce twa­rzy jako por­tre­ty w stu­diach foto­gra­ficz­nych we Wro­cła­wiu, Zabrzu, Gli­wi­cach, Rec­klin­ghau­sen i Her­ne. Rodzi­na do dziś pozo­sta­je jej ulu­bio­nym motywem.

Może zara­zi­ła mnie wiru­sem foto­gra­ficz­nym. Kie­dy doro­słam, zapi­sy­wa­łam się na każ­de zaję­cia foto­gra­ficz­ne, któ­re się odby­wa­ły, zbu­do­wa­łam „came­ra obscu­ra” i mniej wię­cej robi­łam zdję­cia bez żad­ne­go porząd­ku za nim, po pro­stu idąc, przy­ja­cie­le, zwie­rzę­ta domo­we, samo­cho­dy, bez­kry­tycz­nie i anar­chi­stycz­nie. Nie dba­łem o kata­lo­go­wa­nie i prze­cho­wy­wa­nie, któ­re przy­szło znacz­nie później.

W pew­nym momen­cie to już prze­szłość i zosta­ło wyłą­czo­ne. Akt robie­nia zdjęć stał się bar­dziej świa­do­mym i kon­tro­lo­wa­nym pro­ce­sem od cza­su stu­dio­wa­nia sztu­ki, a przy­naj­mniej od cza­su, gdy przy­po­mnia­łem sobie o pie­cu kok­sow­ni­czym. To musiał być moment, w któ­rym prze­mi­ja­nie wpły­nę­ło na moje obra­zy — czyn­nik wpły­wa­ją­cy, któ­rym żyłem świa­do­mie, ponie­waż uwew­nętrz­ni­łem osta­tecz­ność wyda­rzeń. Mój spo­sób pra­cy wyraź­nie przy­brał na wadze. Nie­ko­niecz­nie pro­wa­dzi­ło to do utra­ty lek­ko­ści moty­wu — jak moż­na by sądzić — ale nowe podej­ście zmie­ni­ło este­ty­kę obra­zów. Pęka­nie w afek­cie, jak prak­ty­ko­wa­łem do tej pory, coraz bar­dziej ustę­po­wa­ło pla­no­wa­niu i świa­do­me­mu dzia­ła­niu. Poże­gna­nie z nie­ostroż­nym pstry­ka­niem — nie do koń­ca. Zawsze mia­łam otwar­tą moż­li­wość zro­bie­nia spon­ta­nicz­ne­go zdję­cia, na przy­kład z jadą­ce­go samo­cho­du, ale nawet wte­dy motyw był zwy­kle czę­ścią przy­go­to­wa­ne­go wcze­śniej pla­nu pię­tra. Patrząc w ten spo­sób moja meto­do­lo­gia przy­po­mi­na­ła ukła­da­nie puz­zli, któ­rych ogól­ny obraz uno­sił się przed moimi ocza­mi, pod­czas gdy wciąż bra­ko­wa­ło mi poszcze­gól­nych jej elementów.

Rozdział V | Strona 71
Fol­low a manu­al added link

Dziś lepiej rozu­miem, jak nostal­gia i tęsk­no­ta łączą się ze sobą. Są wyni­kiem wspo­mnień, odcho­dzą w prze­szłość i powsta­ją wraz z upły­wem lat życia, rzad­ko wcze­śniej, naj­czę­ściej w star­szym wieku.

Moja mama przez wie­le dzie­się­cio­le­ci pra­co­wa­ła jako foto­graf­ka, mia­ła wyszko­lo­ne oko, roz­po­zna­wa­ła każ­dy fał­szy­wy cień pod nosem, któ­ry mógł zmie­nić pięk­ną kobie­tę w Adol­fa lub podwój­ny pod­bró­dek, któ­ry był zbyt oczy­wi­sty. W week­en­dy wyko­na­ła do trzech foto­re­la­cji z wyda­rzeń, aw cią­gu wie­lo­let­niej pra­cy sfo­to­gra­fo­wa­ła tysią­ce twa­rzy jako por­tre­ty w stu­diach foto­gra­ficz­nych we Wro­cła­wiu, Zabrzu, Gli­wi­cach, Rec­klin­ghau­sen i Her­ne. Rodzi­na do dziś pozo­sta­je jej ulu­bio­nym motywem.

Może zara­zi­ła mnie wiru­sem foto­gra­ficz­nym. Kie­dy doro­słam, zapi­sy­wa­łam się na każ­de zaję­cia foto­gra­ficz­ne, któ­re się odby­wa­ły, zbu­do­wa­łam „came­ra obscu­ra” i mniej wię­cej robi­łam zdję­cia bez żad­ne­go porząd­ku za nim, po pro­stu idąc, przy­ja­cie­le, zwie­rzę­ta domo­we, samo­cho­dy, bez­kry­tycz­nie i anar­chi­stycz­nie. Nie dba­łem o kata­lo­go­wa­nie i prze­cho­wy­wa­nie, któ­re przy­szło znacz­nie później.

W pew­nym momen­cie to już prze­szłość i zosta­ło wyłą­czo­ne. Akt robie­nia zdjęć stał się bar­dziej świa­do­mym i kon­tro­lo­wa­nym pro­ce­sem od cza­su stu­dio­wa­nia sztu­ki, a przy­naj­mniej od cza­su, gdy przy­po­mnia­łem sobie o pie­cu kok­sow­ni­czym. To musiał być moment, w któ­rym prze­mi­ja­nie wpły­nę­ło na moje obra­zy — czyn­nik wpły­wa­ją­cy, któ­rym żyłem świa­do­mie, ponie­waż uwew­nętrz­ni­łem osta­tecz­ność wyda­rzeń. Mój spo­sób pra­cy wyraź­nie przy­brał na wadze. Nie­ko­niecz­nie pro­wa­dzi­ło to do utra­ty lek­ko­ści moty­wu — jak moż­na by sądzić — ale nowe podej­ście zmie­ni­ło este­ty­kę obra­zów. Pęka­nie w afek­cie, jak prak­ty­ko­wa­łem do tej pory, coraz bar­dziej ustę­po­wa­ło pla­no­wa­niu i świa­do­me­mu dzia­ła­niu. Poże­gna­nie z nie­ostroż­nym pstry­ka­niem — nie do koń­ca. Zawsze mia­łam otwar­tą moż­li­wość zro­bie­nia spon­ta­nicz­ne­go zdję­cia, na przy­kład z jadą­ce­go samo­cho­du, ale nawet wte­dy motyw był zwy­kle czę­ścią przy­go­to­wa­ne­go wcze­śniej pla­nu pię­tra. Patrząc w ten spo­sób moja meto­do­lo­gia przy­po­mi­na­ła ukła­da­nie puz­zli, któ­rych ogól­ny obraz uno­sił się przed moimi ocza­mi, pod­czas gdy wciąż bra­ko­wa­ło mi poszcze­gól­nych jej elementów.

Rozdział V | Strona 72
Fol­low a manu­al added link

Nie przy­wią­zy­wa­łem szcze­gól­nej wagi do jako­ści sprzę­tu, naj­czę­ściej uży­wa­łem tań­szych obiek­ty­wów podróż­nych, na któ­re było mnie stać, ale któ­re powo­do­wa­ły roz­my­cie kra­wę­dzi, winie­to­wa­nie i aber­ra­cję chro­ma­tycz­ną i nie były szcze­gól­nie jasne. Stra­ci­łem mój naj­lep­szy obiek­tyw, zanim się zesta­rzał. Z dru­giej stro­ny bar­dziej zwra­ca­łem uwa­gę na swo­je moty­wy i naj­czę­ściej oglą­da­łem je uważ­nie, z naj­więk­szą moż­li­wą świa­do­mo­ścią. Może w przy­szło­ści poświę­cił­bym wię­cej uwa­gi swo­je­mu sprzę­to­wi i poże­gnał się z ziar­ni­stym roz­my­ciem, ale do tej pory dobry sprzęt był dla mnie czy­stym luk­su­sem. Wysze­dłem z zeni­tu i każ­dy obiek­tyw podróż­ny, bez wzglę­du na to, jak prze­cięt­ny, prze­wyż­szał swo­ją jako­ścią i tak doszło do tego, że sta­łem się oszczędny.

Dość dobrze śle­dzę i rozu­miem oce­nę mojej foto­gra­fii i widzę jej roz­wój od dzie­ciń­stwa do dziś, ale fakt, że wkradł się w nią lęk przed nie­trwa­ło­ścią, daje mi smut­ne podej­rze­nie, że wyra­stam z nostal­gii i tęsk­no­ty za swo­im Heima­tem dzia­łał i może nie mógł tak napraw­dę odpuścić.

Podej­rze­wa­łem, czy prze­pro­wadz­ka w Zagłę­bie Ruh­ry nazna­czy­ła mnie, jak zasu­ge­ro­wał kie­dyś Mar­kus, kie­dy mówi­łem o kon­se­kwen­cjach migra­cji emi­gran­tów na mojej jaskra­wo wypo­le­ro­wa­nej czer­wo­nej maszy­nie wyści­go­wej. Czy bałem się, że zna­jo­my świat może zno­wu wymknąć mi się z gło­wy? Czy dla­te­go robi­łem zdję­cia tak, jak­by Bóg chciał jutro odejść od świa­ta i sta­ra­łem się umie­ścić go przed obiek­ty­wem, zanim odszedł? Czy sta­ra­łem się zre­kom­pen­so­wać utra­tę domu w pro­ce­sie foto­gra­ficz­nym i szu­ka­łem sta­bil­no­ści? Wyda­je mi się, że chcia­łem zre­kom­pen­so­wać ulot­ność apa­ra­tem i do pew­ne­go stop­nia zatrzy­mać go wci­śnię­ciem spu­stu migaw­ki – w ten spo­sób moż­na by zamro­zić czas, a sztyw­ny motyw dawał­by mi pociechę.

Taka też była moja reali­za­cja i zakwa­li­fi­ko­wa­łem ją jako zna­czą­cą i sty­li­zu­ją­cą. Może to było DNA moich zdjęć — w koń­cu widocz­ne na powierzch­ni, mie­nią­ce się jak cien­ka war­stwa ben­zy­ny na powierzch­ni wody. Strach był przy­czy­ną tej ilu­stro­wa­nej książ­ki, ale każ­da przy­czy­na mia­ła inną przy­czy­nę, nie­skoń­cze­nie zagnież­dżo­ną, więc ponow­nie poło­ży­łem moje zdję­cia na świecz­ni­ku — ratusz Marl, hotel, kok­sow­nia — wzią­łem je pod uwa­gę, pomy­śla­łem o tym i zdał sobie spra­wę, że za stra­chem kry­je się miłość do życia — odpo­wiedź nie może być prost­sza — czy­sta miłość do życia i doce­nie­nie tego, co mnie ota­cza i do cze­go jestem przywiązany.

Rozdział V | Strona 73
Fol­low a manu­al added link

Nie przy­wią­zy­wa­łem szcze­gól­nej wagi do jako­ści sprzę­tu, naj­czę­ściej uży­wa­łem tań­szych obiek­ty­wów podróż­nych, na któ­re było mnie stać, ale któ­re powo­do­wa­ły roz­my­cie kra­wę­dzi, winie­to­wa­nie i aber­ra­cję chro­ma­tycz­ną i nie były szcze­gól­nie jasne. Stra­ci­łem mój naj­lep­szy obiek­tyw, zanim się zesta­rzał. Z dru­giej stro­ny bar­dziej zwra­ca­łem uwa­gę na swo­je moty­wy i naj­czę­ściej oglą­da­łem je uważ­nie, z naj­więk­szą moż­li­wą świa­do­mo­ścią. Może w przy­szło­ści poświę­cił­bym wię­cej uwa­gi swo­je­mu sprzę­to­wi i poże­gnał się z ziar­ni­stym roz­my­ciem, ale do tej pory dobry sprzęt był dla mnie czy­stym luk­su­sem. Wysze­dłem z zeni­tu i każ­dy obiek­tyw podróż­ny, bez wzglę­du na to, jak prze­cięt­ny, prze­wyż­szał swo­ją jako­ścią i tak doszło do tego, że sta­łem się oszczędny.

Dość dobrze śle­dzę i rozu­miem oce­nę mojej foto­gra­fii i widzę jej roz­wój od dzie­ciń­stwa do dziś, ale fakt, że wkradł się w nią lęk przed nie­trwa­ło­ścią, daje mi smut­ne podej­rze­nie, że wyra­stam z nostal­gii i tęsk­no­ty za swo­im Heima­tem dzia­łał i może nie mógł tak napraw­dę odpuścić.

Podej­rze­wa­łem, czy prze­pro­wadz­ka w Zagłę­bie Ruh­ry nazna­czy­ła mnie, jak zasu­ge­ro­wał kie­dyś Mar­kus, kie­dy mówi­łem o kon­se­kwen­cjach migra­cji emi­gran­tów na mojej jaskra­wo wypo­le­ro­wa­nej czer­wo­nej maszy­nie wyści­go­wej. Czy bałem się, że zna­jo­my świat może zno­wu wymknąć mi się z gło­wy? Czy dla­te­go robi­łem zdję­cia tak, jak­by Bóg chciał jutro odejść od świa­ta i sta­ra­łem się umie­ścić go przed obiek­ty­wem, zanim odszedł? Czy sta­ra­łem się zre­kom­pen­so­wać utra­tę domu w pro­ce­sie foto­gra­ficz­nym i szu­ka­łem sta­bil­no­ści? Wyda­je mi się, że chcia­łem zre­kom­pen­so­wać ulot­ność apa­ra­tem i do pew­ne­go stop­nia zatrzy­mać go wci­śnię­ciem spu­stu migaw­ki – w ten spo­sób moż­na by zamro­zić czas, a sztyw­ny motyw dawał­by mi pociechę.

Taka też była moja reali­za­cja i zakwa­li­fi­ko­wa­łem ją jako zna­czą­cą i sty­li­zu­ją­cą. Może to było DNA moich zdjęć — w koń­cu widocz­ne na powierzch­ni, mie­nią­ce się jak cien­ka war­stwa ben­zy­ny na powierzch­ni wody. Strach był przy­czy­ną tej ilu­stro­wa­nej książ­ki, ale każ­da przy­czy­na mia­ła inną przy­czy­nę, nie­skoń­cze­nie zagnież­dżo­ną, więc ponow­nie poło­ży­łem moje zdję­cia na świecz­ni­ku — ratusz Marl, hotel, kok­sow­nia — wzią­łem je pod uwa­gę, pomy­śla­łem o tym i zdał sobie spra­wę, że za stra­chem kry­je się miłość do życia — odpo­wiedź nie może być prost­sza — czy­sta miłość do życia i doce­nie­nie tego, co mnie ota­cza i do cze­go jestem przywiązany.

Rozdział V | Strona 74
Fol­low a manu­al added link

Ratusz z Marl na stole oświetleniowym

Zba­da­łem swój spo­sób pra­cy w spo­sób odle­gły i kry­tycz­ny i odkry­łem, że osta­tecz­ność zagła­dy była moim wewnętrz­nym pędem do foto­gra­fii i że kie­ro­wa­łem się wiel­kim przy­wią­za­niem do ducho­wych osią­gnięć czło­wie­ka, a może nawet miło­ścią mani­fe­stu­ją­cą się, obser­wo­wa­łem sie­bie i spo­sób, w jaki pra­co­wa­łem, spi­sa­łem swo­je myśli. Zre­kon­stru­owa­łem swo­je podej­ście i w mię­dzy­cza­sie zoba­czy­łem, jak upar­cie ruszam z apa­ra­tem foto­gra­fo­wać Cre­iler Platz, na któ­rym znaj­do­wał się kom­pleks budyn­ków, któ­re­go obli­cze pozna­łem z bie­giem cza­su, a teraz, gdy już gdzieś tam byłem. nad­cho­dzą­cy remont usły­szał, a jego twarz gro­zi­ła roz­pusz­cze­niem, chcia­łem go sfo­to­gra­fo­wać, zanim się zmie­ni. Przez dłu­gi czas nie było wia­do­mo, czy ratusz zosta­nie zacho­wa­ny dla miesz­kań­ców. Jego reno­wa­cja kosz­to­wa­ła­by wie­le milio­nów, a jego prze­ciw­ni­cy krzy­cze­li „Zatrzy­mać remont ratu­sza!” – aż do kor­tu. Wiem, że to może zabrzmieć absur­dal­nie, ale czu­łem, że fasa­dy, zegar i fon­tan­ny na Rathau­splatz sta­ły się mi dro­gie i prze­pla­ta­ły się ze mną i dla­te­go nie chcia­łem ryzy­ko­wać jakim­kol­wiek doku­men­tem ich pięk­na, tak jak to robię Pamięć musiał posia­dać. Przy­zwy­cza­iłem się do wido­ku beton brut, uczci­we­go i suro­we­go bru­ta­li­zmu, ponie­waż jako dziec­ko zara­zi­łem się wiru­sem i nabra­łem sym­pa­tii do tego pro­jek­tu. Moje oczy ssa­ły jego kształ­ty jak mle­ko mat­ki – to była archi­tek­tu­ra moje­go domu w moim przy­bra­nym domu. Współ­czu­łem ludziom, któ­rzy zro­bi­li wszyst­ko, aby ratusz został zacho­wa­ny, i rozu­mia­łem tych, któ­rzy dora­sta­li wraz ze swo­im oto­cze­niem, ale chy­ba też tych, któ­rym nie było do koń­ca dobrze. Wie­dzia­łem, jak waż­ną rolę dla miesz­kań­ców może odgry­wać śro­do­wi­sko życia. Zro­zu­mia­łam, jak waż­na jest pra­ca archi­tek­tów i urba­ni­stów, jak dale­ko się­ga ona życia jed­nost­ki i umia­łam czy­tać w napo­tka­nej for­mie. Doce­niam i doce­niam ide­alizm powo­jen­ne­go moder­ni­zmu, jego uto­pij­ne podej­ście, wizjo­ner­ską archi­tek­tu­rę — pury­stycz­ną w dobo­rze mate­ria­łów i etycz­nie zobo­wią­zu­ją­cą aspek­ty spo­łecz­ne, szorst­ką i suro­wą na zewnątrz, lico­wy beton, alu­mi­nium, szkło, wewnątrz fine­zję i gład­ko czy­sto, przej­rzy­ście do ele­ganc­kie­go — drew­no, mar­mur, skó­ra, pal­my, to wszyst­ko potra­fi­ła nowo­cze­sność. Ratusz prze­ko­nu­je mnie rów­nież hoj­nym zapro­jek­to­wa­niem prze­strze­ni pomię­dzy potęż­ny­mi budyn­ka­mi miesz­kal­ny­mi a znaj­du­ją­cym się w jego pobli­żu „Mar­le­rem Ster­nem”. Prze­strzeń dla ludzi, oddzie­le­nie życia od pra­cy, dużo zie­le­ni, sztu­ka, to był pomysł. Mia­sto dla ludzi i ludzie dla swo­je­go mia­sta, uto­pia lat 50., któ­rą zawdzię­czał anty­fa­szy­ście i bur­mi­strzo­wi Rudol­fo­wi Heilan­do­wi dzię­ki archi­tek­tom van den Bro­ek i Bakema.

Rozdział V | Strona 75
Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 28
„Creiler Platz” i wieże ratuszowe,
Marl, Zagłębie Ruhry, lipiec 2018
V. Kapitel | Seite 76
Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 29
Wyposażenie biura burmistrza,
ratusz w Marl, Zagłębie Ruhry, grudzień 2020
V. Kapitel | Seite 77
Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 30
Portjernia przy skrzydle konferencyjnym,
ratusz w Marl, Zagłębie Ruhry, grudzień 2020
V. Kapitel | Seite 78
Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 31
Pokój konsultacyjny burmistrza,
ratusz w Marl, Zagłębie Ruhry grudzień 2020,
V. Kapitel | Seite 79
Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 32
Korytarz w ratuszu,
Marl, Zagłębie Ruhry, grudzień 2020
V. Kapitel | Seite 80
Fol­low a manu­al added link

Marl O Man. Cen­trum zapro­jek­to­wa­ne na desce kre­ślar­skiej przy­po­mi­na­ło mi dzie­ciń­stwo w blo­ku wschod­nim, tam­tej­sze nowo­cze­sne budyn­ki, któ­re po śmier­ci Sta­li­na i prze­zwy­cię­że­niu socre­ali­zmu ogar­nę­ły gło­wy archi­tek­tów niczym powiew świe­że­go powie­trza. Kon­struk­cja dachów grzy­bo­wych wież ratu­szo­wych w Mar­lu przy­po­mnia­ła mi — to wspo­mnie­nie znów mnie nawie­dzi­ło — kato­wic­ki dwo­rzec kole­jo­wy i jego kie­li­cho­wa kon­struk­cja z 16 beto­no­wych grzy­bów, któ­re jako geo­me­trycz­na beto­no­wa kon­struk­cja musz­lo­wa prze­ję­ły funk­cję nośną tego funk­cjo­nal­nie urzą­dzo­ne­go budyn­ku. W prze­ci­wień­stwie do ratu­sza, kato­wic­ki dwo­rzec wypadł pomyśl­nie. Inwe­sto­rzy i urba­ni­ści wzię­li sta­cję pod swo­je skrzy­dła i prze­zna­czy­li ją na kulę burzą­cą, któ­ra prze­nio­sła ją w zaświa­ty, zanim zdą­ży­łem ją sfo­to­gra­fo­wać. To boli. Było wie­le takich miejsc, któ­re mia­ły dla mnie war­tość, ale do któ­rych nie mia­łem dostę­pu, o któ­rych wie­dzia­łem, że wkrót­ce pobło­go­sła­wią docze­sne. Podob­no hala była już zabyt­ko­wym budyn­kiem, kie­dy to się sta­ło. Nie popeł­nił­bym ponow­nie tego same­go błę­du — dzię­ku­ję za upo­rczy­wy lęk przed stra­tą. Musia­łem sfo­to­gra­fo­wać wizje budyn­ku Marl z lat 60., jak te z mojej mło­do­ści, jak kato­wic­ka super­jed­nost­ka archi­tek­ta Mie­czy­sła­wa Kró­la z 762 miesz­ka­nia­mi dla pra­wie 3000 osób i gdań­ski Falo­wiec, 850-metro­wy wymy­ślo­no dłu­gą falę budow­la­ną z pły­ty dla 6000 osób. Ratusz odpo­wia­dał kre­atyw­ne­mu ducho­wi Spodka – lata­ją­ce­go spodka, któ­ry nigdy nie latał – zbu­do­wa­ne­go dla 11 000 zwie­dza­ją­cych, z podium dla spor­tu, muzy­ki i tań­ca, m.in. Na przy­kład zespół Frie­drich­stadt-Palast z Ber­li­na Wschod­nie­go, któ­rym mogłem się zachwy­cać jako pię­cio­la­tek, a tak­że zie­lo­no-bia­ły dino­zaur — hotel, któ­ry wyrósł z czub­ka ołów­ka Tade­usza Łobo­sa. Budyn­ki te ucie­le­śnia­ją moder­ni­stycz­ne­go ducha w budow­nic­twie, a ich widok przy­po­mi­na mi obec­ność wiecz­nie pły­ną­ce­go cza­su i prze­mi­ja­nia. Wspo­mnie­nia wiel­kich pej­za­ży archi­tek­to­nicz­nych obu­dzi­ły we mnie chęć poszu­ki­wa­nia wskazówek.

Po ponad 50 latach ist­nie­nia nadal widzę urba­ni­sty­kę w służ­bie ludziom w pej­za­żach nowo­cze­sno­ści, dokład­nie to, cze­go potrze­bu­je­my, ale dostrze­gam też wady, któ­re były szcze­gól­nie widocz­ne w pla­no­wa­niu prze­strze­ni życio­wej. Budow­nic­two miesz­ka­nio­we w tam­tych cza­sach igra­ło w ramio­na ludz­kiej alie­na­cji i wiel­ko­miej­skiej ano­ni­mo­wo­ści z jej gigan­tycz­no­ścią i prze­wy­mia­ro­wa­niem – wbrew rze­czy­wi­stym wizjach tam­tych cza­sów. Uro­dzo­ne socjal­de­mo­kra­tycz­nie lub socja­li­stycz­ne budyn­ki wyro­sły z ide­olo­gii spo­łecz­no-poli­tycz­nej, ale przede wszyst­kim z koniecz­no­ści uczest­ni­cze­nia w szyb­kim roz­kwi­cie okre­su powo­jen­ne­go. Para­dok­sal­nie, pomi­mo uci­sku reli­gii w blo­ku wschod­nim, wyro­sły one z cał­ko­wi­cie chrze­ści­jań­skiej dok­try­ny – dok­try­ny, któ­ra sta­no­wi­ła pod­sta­wę prze­trwa­nia ludz­kich spo­łe­czeństw – dzie­le­nia się.

Rozdział V | Strona 81
Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 33
Kielichowa konstrukcja dachu wieży ratuszowej, 
Marl, Zagłębie Ruhry, grudzień 2020
V. Kapitel | Seite 82
Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 34
Ratusz nocą,
Marl, Zagłębie Ruhry, styczeń 2021
V. Kapitel | Seite 83
Fol­low a manu­al added link

Tak więc dzie­le­nie się ozna­cza­ło spę­dza­nie dni w set­kach pię­tro­wych jed­no­stek miesz­kal­nych. Zarów­no wczo­raj, jak i dziś prze­strzeń życio­wa jest w więk­szo­ści współ­dzie­lo­na przez tych, któ­rzy są zmu­sze­ni do dzie­le­nia się nią. Chrze­ści­jań­ski aspekt dzie­le­nia się obec­nie wyda­je się zaj­mo­wać mar­gi­nal­ną pozy­cję, ponie­waż dzie­le­nie się jest coraz czę­ściej rozu­mia­ne jako cel i przy­mus, a ci, któ­rych na to nie stać, wypa­da­ją z sie­ci. Pod­su­mo­wu­jąc tę ​​myśl, mam nadzie­ję, że Bro­ek i Bake­ma dzie­li­li swo­je domy z inny­mi, może nawet mie­li kil­ka. Zasta­na­wiam się, jak kon­kret­nie decy­den­ci miej­scy i poli­tycz­ni, zarzą­dy kopalń i kom­bi­na­tów na Wscho­dzie i Zacho­dzie myśle­li o dzie­le­niu się, jeśli cho­dzi o sie­bie. Chciał­bym, żeby zacho­wy­wa­li się wzo­ro­wo, ale nuta nie­po­ko­ju moral­ne­go uno­si się nad myślą o wspa­nia­łej archi­tek­tu­rze powo­jen­ne­go moder­ni­zmu — zwłasz­cza nad ich budow­nic­twem miesz­ka­nio­wym. Nie­mniej – z dzi­siej­sze­go punk­tu widze­nia nie moż­na zaprze­czyć, że zanie­dba­ła swo­ją służ­bę dobre­mu spo­łe­czeń­stwu, a jeśli cho­dzi o alie­na­cję ludzi, nadal przy­bie­ra wykład­ni­cze pro­por­cje, jak nie­ade­kwat­ne pla­no­wa­nie miesz­ka­nio­we z lat 60. i 70. nie może się zbli­żyć i z tego powo­du ta archi­tek­tu­ra nie mia­ła jesz­cze swo­je­go cza­su, wręcz prze­ciw­nie, jest waż­niej­sza niż kiedykolwiek.

Powo­jen­na nowo­cze­sność sta­je się pomni­kiem prze­ciw­ko faszy­zmo­wi, a współ­ist­nie­nia kul­tur – pomni­kiem róż­no­rod­no­ści. Mój entu­zjazm był należ­ny jej, ponie­waż poka­zu­je mi, że mój dom może być wszę­dzie, więc zapra­sza­ła mnie raz za razem, abym odkrył na nowo jej praw­dzi­wą wiel­kość. Czy jako świę­ty dom Boży, kry­ta pły­wal­nia czy hala spor­to­wa z boga­tych węglo­wych lat Marl, czy też z dzie­się­cio­le­ci nowych począt­ków blo­ku wschod­nie­go po 1953 roku – to, co pro­du­ko­wa­ło, domi­no­wa­ło i odważ­nie sta­nę­ło na stra­ży tych pod­sta­wo­wych war­to­ści, któ­re mogły opo­wia­da­my się za zdro­wym i zado­wo­lo­nym spo­łe­czeń­stwem – prze­ciw­ko ego­izmo­wi, za spra­wie­dli­wo­ścią, za soli­dar­no­ścią i wol­no­ścią, prze­ciw­ko rasi­zmo­wi, za zdro­wiem i edu­ka­cją, za gospo­dar­ką słu­żą­cą ludziom, a nie odwrot­nie, spo­łecz­ną, uto­pij­ną i otwar­tą na przy­szłość . Ich budow­le były i są sym­bo­lem sta­ło­ści wiel­kie­go w czło­wie­ku i jako takie powin­ny prze­trwać wieki.

Warun­kiem jest to, że sza­nu­je­my go i chro­ni­my przed roz­pa­dem i wybu­rze­niem, ponie­waż suro­wy beton jest podat­ny na wie­trze­nie i szyb­ko przy­cią­ga swo­ich widzów.

Rozdział V | Strona 84
Fol­low a manu­al added link

Kie­dy dowie­dzia­łem się, że ratusz jest w remon­cie, pil­nie chcia­łem zro­bić zdję­cie. Nie mia­łem nic prze­ciw­ko liftin­go­wi, bo remon­ty utrzy­mu­ją swój stan i są zazwy­czaj roz­sąd­ne – czas gryzł beton. Ratusz jest zabyt­ko­wym budyn­kiem, więc wszyst­ko jest w porząd­ku, zacho­waj spo­kój, ale sta­re obli­cze Cre­iler Platz powin­no słu­żyć jako wspo­mnie­nie, jak pocz­tów­ka, któ­rą wysy­łasz do domu swo­im bli­skim z waka­cji nad Bał­ty­kiem, ponie­waż było tak pięk­nie — na wszel­ki wypa­dek, że wiza­żyst­ka nało­ży­ła­by zbyt dużo maki­ja­żu i nie mogłam roz­po­znać miej­sca. Nie ma dla mnie zna­cze­nia, czy tysią­ce zdjęć ratu­sza były już prze­cho­wy­wa­ne w prze­strze­ni wir­tu­al­nej, bo dla mnie waż­ne było, aby zdję­cia pocho­dzi­ły z mojej wyobraź­ni, a foto­gra­fu­jąc plac, zale­ża­ło mi na moty­wie czuć się, jak­bym wziął to z pocz­tów­ki czy coś w tym stylu.

Sam doku­ment obiek­tu w jego dwu­wy­mia­ro­wo­ści mi nie wystar­czał, więc szu­ka­łem odpo­wied­niej per­spek­ty­wy, cze­ka­łem na nastro­je świetl­ne i prze­kształ­ci­łem mój miej­ski pej­zaż w to, co chcia­łem póź­niej zoba­czyć. Zanim naci­sną­łem spust, zawsze wcho­dzi­łem w inte­rak­cję z moim oto­cze­niem, pra­wie kon­tem­pla­cyj­nie, i kła­dłem przed nim swo­je oso­bi­ste lustro – tym razem cze­ka­łem, aż kon­ste­la­cja ludzi na pla­cu dopa­su­je się do mojej wyobraź­ni, zanim ją uwol­ni­łem – tak motyw pocz­tów­ko­wy z uro­kiem daw­ne­go spo­so­bu widzenia.

Przy świecz­ni­ku uświa­da­miam sobie, że ode­szłam od czy­stej foto­gra­fii doku­men­tal­nej na rzecz wła­snej wraż­li­wo­ści este­tycz­nej. Na moich zdję­ciach nic nie było zazna­czo­ne. Powsta­li w wol­no­ści deter­mi­na­cji. Nie było redak­to­ra, któ­ry by pil­no­wał moich pal­ców, żad­ne­go fun­da­to­ra, któ­ry dyk­to­wał­by mój czas, żad­nych wzo­rów, któ­re mógł­bym kom­pul­syw­nie kopio­wać. Moja pra­ca nie mia­ła inne­go zna­cze­nia niż to, co sama sobie wymy­śli­łam. Jeśli chcia­łem zde­fi­nio­wać zdję­cie jako pocz­tów­kę, któ­rą wyobra­ża­łem sobie, że wysy­łam się z prze­szło­ści w przy­szłość, to zro­bi­łem. W rze­czy­wi­sto­ści byłem bar­dzo samot­ny w tym, co robi­łem, więc roz­rusz­nik moje­go uczu­cia stał się nie­uchwyt­ną sta­łą. Była we mnie artyst­ką doku­men­tal­ną, któ­ra pra­co­wa­ła bez poczu­cia obo­wiąz­ku, ale z uzna­niem dla moty­wu foto­gra­ficz­ne­go. Sfo­to­gra­fo­wa­łem ratusz i zegar przed nim, roz­li­cza­łem się tyl­ko z sie­bie, dzię­ki cze­mu ja i moje zdję­cia były wol­ne, ale bar­dzo samotne.

Rozdział V | Strona 85
Fol­low a manu­al added link

Hotel Silesia

Sfo­to­gra­fo­wa­łem dino­zau­ra w tym samym roku co ratusz Marl. Od lat sie­dem­dzie­sią­tych do dzie­więć­dzie­sią­tych budy­nek był czę­ścią pano­ra­my Kato­wic­kiej tak natu­ral­nie, jak super­jed­nost­ka z 762 miesz­ka­nia­mi, Spodek jako miej­sce wyda­rzeń obok i powie­trze do oddy­cha­nia — póź­niej budy­nek stał się cier­niem w boku dla dla jed­nych powód, dla innych Nostal­gia i przed­miot tęsk­no­ty. Wcze­śniej, kie­dy patrzy­łam na zie­lo­no-bia­łą cera­micz­ną ele­wa­cję w słoń­cu w cią­gu dnia, przy­po­mi­na­ła mi łusz­czą­cą się i błysz­czą­cą skó­rę gada. Hotel został zamknię­ty w poło­wie 2000 roku. W mię­dzy­cza­sie słu­żył jako powierzch­nia rekla­mo­wa, a cza­sa­mi na budyn­ku moż­na było zoba­czyć ogrom­ną zie­lo­no-bia­łą butel­kę kefi­ru. Kie­dyś nie do pomy­śle­nia był to dobry adres w kate­go­rii LUX, luk­su­so­wy obiekt, szma­ragd o wyso­kim stan­dar­dzie, nagro­dzo­ny przez Mini­ster­stwo Budow­nic­twa, budy­nek i jego pro­jek­tan­ta inż. Tade­usza Łobo­sa. Kan­tor wymia­ny dla gości zagra­nicz­nych. Wśród gości hote­lo­wych była repre­zen­ta­cja Niemiec.

Trzy chro­no­me­try w recep­cji — Nowy Jork, War­sza­wa, Tokio. Na pię­trze salon kosme­tycz­ny i fry­zjer na zapie­ra­ją­ce dech w pier­siach trwa­łą ondu­la­cję. Rów­nież Pewex — towar za zie­lo­ne i bia­łe dola­ry, a podob­no klub ze strip­ti­zem, kawiar­nia, trzy sale kon­fe­ren­cyj­ne, gale­ria anty­ków i sztu­ki, restau­ra­cja. To tutaj zjeż­dża­li się wiel­cy prze­my­słu fil­mo­we­go, spor­tow­cy, poli­ty­cy i ludzie biz­ne­su. Dowie­dzia­łem się, że miesz­ka­li już Krzysz­tof Pen­de­rec­ki, Kazi­mierz Kutz, wnucz­ka Kor­fan­ty­sa, szlach­cic Josif Brod­ski, Cze­sław Miłosz, Jerzy Mak­sy­miuk, Kwa­śniew­ski, Char­les Azna­vo­ur i Andrzej Waj­da, a nie zapo­mi­na­jąc o Ronal­dzie, moim sta­rym przy­ja­cie­lu ze Szom­bie­rek. . Dino­zaur był domem dla cele­bry­tów i nie tyl­ko, ponie­waż – nie nale­ży zapo­mi­nać – wyrósł z idei socja­li­stycz­nej i odpo­wied­nio do tego pasował.

W nowym tysiąc­le­ciu goście przy­jeż­dża­li rza­dziej. Budy­nek popadł w ruinę, a jego admi­ni­stra­to­rzy zmę­czy­li się kon­ku­ren­cją. Ludzie plot­ko­wa­li. Jed­ni twier­dzi­li, że wła­ści­ciel, Orbis Polish Tra­vel Offi­ce, celo­wo nie­wła­ści­wie sprze­dał nie­ru­cho­mość w cen­trum Kato­wic, inni żało­wa­li, że po zamknię­ciu hote­lo­wej kawiar­ni nigdzie nie dosta­niesz tak dobre­go ser­ni­ka, nigdy wię­cej — mój Boże! Dino­zaur wege­to­wał i był kil­ka­krot­nie prze­ka­zy­wa­ny wraz z wła­sno­ścią róż­nym towa­rzy­stwom — podob­no w każ­dej plot­ce było tro­chę praw­dy. Coś takie­go dzie­je się nad two­ją gło­wą, gdy myślisz o dobrym ser­ni­ku. Tym­cza­sem dzien­ni­ka­rze i blo­ge­rzy poja­wi­li się na pierw­szych stro­nach gazet:

Rozdział V | Strona 86
Fol­low a manu­al added link

„Śląsk jest burzo­ny! Kie­dy prze­sta­je psuć centrum?”

Albo: „Moloch jest burzo­ny. Roz­pły­wa się sym­bol prze­szło­ści. Sym­bol luk­su­su w cza­sach PRL – Śląsk stop­nio­wo znika”.

Albo tutaj: „Kie­dyś był hotel. To słod­ko-gorz­ka histo­ria zie­lo­ne­go potwo­ra o imie­niu „Śląsk”.

Jed­ni krę­ci­li gło­wa­mi, inni kiwa­li gło­wa­mi na znak zgo­dy, a jak już po wszyst­kim przy­cho­dzi żal, och, jak wte­dy było miło.

Kie­dy pew­ne­go jesien­ne­go wie­czo­ru po dzie­się­cio­le­ciach mojej nie­obec­no­ści widzę Śląsk, patrzę w oczy umie­ra­ją­ce­mu dino­zau­ro­wi. Przez trzy­na­ście lat pano­wa­ła w nim cisza — nie było gości i ser­ni­ka, ale fasa­da była wypro­sto­wa­na. W koń­cu jego wnę­trze zosta­ło sprze­da­ne, ponie­waż podob­no mia­ło war­tość. God­ne ubo­le­wa­nia zakoń­cze­nie. Sfo­to­gra­fo­wa­łem go. Pomy­śla­łem o tym, co pomy­śli o tym jego pro­jek­tant, jego pomoc­ni­cy i licz­ni arty­ści i rze­mieśl­ni­cy, któ­rzy kie­dyś pra­co­wa­li przy jego pro­duk­cji i dla­cze­go ludzie z epo­ki prze­ci­na­ją czer­wo­ną wstąż­kę na otwar­ciu w par­ty­zanc­ki, uro­czy­sty spo­sób i wciąż trą­bią inni burzą ją kopar­ka­mi po zale­d­wie poło­wie ludz­kie­go życia w imię postę­pu i wzro­stu. Nie może­my już o to pytać archi­tek­ta. Może tak jest lepiej, bo co ma powiedzieć?

Być może: „To nie ma zna­cze­nia, Mar­tin, w wik­to­riań­skim Cry­stal Pala­ce w Lon­dy­nie ude­rzy­ło znacz­nie gorzej, sza­lał pożar, nie wspo­mi­na­jąc o post­mo­der­ni­stycz­nym World Tra­de Cen­ter Mino­ru Yama­sa­ki, bro­da­tych fana­ty­ków na sumie­niu . Przy­naj­mniej uda­ło nam się sprze­dać meble i niko­mu nie ucier­pia­ły wło­sy. Po pro­stu bądź zrelaksowany!”

Rozdział V | Strona 87
Fol­low a manu­al added link
▲ Fotografia nr 35
Hotel Orbis „Silesia”,
Katowice Centrum, Górny Śląsk, październik 2018
V. Kapitel | Seite 88
Fol­low a manu­al added link

Albo mówił: „Panie Jan­czek, nie rozu­mie pan? Czas to potwór, któ­ry gry­zie wła­sny ogon. To, co wypro­du­ko­wa­ła, bie­rze na swój wła­sny spo­sób i nie pozwa­la niko­mu mówić jej, jak ma to zro­bić, czy to jako fana­tyk reli­gij­ny, spe­ku­lant, inwe­stor, czy w sta­nie natu­ral­nym, jako entro­pia, jak mchy, poro­sty i tym podob­ne wście­kłe ele­men­ty . Czas prze­wra­ca cały porzą­dek. Co pomy­śla­łeś — Ty idioto!

Ale może powie­dział­by też: „Sma­ku moż­na się nauczyć” i że powin­ni­śmy pie­lę­gno­wać nasze dzie­dzic­two, ponie­waż może ono przy­nieść nam spój­ność, sta­bil­ność i mądrość, wszyst­ko to, cze­go my jako szyb­ko roz­wi­ja­ją­ce się spo­łe­czeń­stwo potrze­bu­je­my teraz bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek, a nie dla sami stra­cić go z oczu. Mówił: „Musi­my lepiej zro­zu­mieć naszych ojców, bo oni są w nas, a my w nich”, i że powin­ni­śmy pomy­śleć, zanim zacznie­my działać.

Spie­szy­łem się i robi się póź­no. Nie mia­łem ze sobą sta­ty­wu, więc opar­łem urzą­dze­nie o bok latar­ni i zacho­wa­łem szkie­let archi­tek­to­nicz­ny gorzej niż słusz­nie na swój wła­sny spo­sób. Pew­nie Łobos powie­dział­by, że powi­nie­nem pra­co­wać ostroż­niej i wszy­scy archi­tek­ci powie­dzie­li­by to samo. Pra­cuj ostroż­niej i słu­chaj swo­je­go ojca, pje­ro­na, do cho­le­ry! „Ale mam takie złe obiektywy”.

Ostat­ni auto­bus jechał beze mnie i musia­łem iść pie­szo do swo­je­go noc­le­gu ze wzglę­du na pal­mę, któ­rą kom­pul­syw­nie pró­bo­wa­łem dostać się do obra­zu, pod­czas gdy auto­bus na mnie nie cze­kał — pal­my zwró­ci­ły moją uwa­gę, ponie­waż były sym­bo­la­mi tęsk­no­ty i Węgiel uniósł się z nich pod moimi sto­pa­mi. Następ­ne­go dnia były uro­dzi­ny moje­go ojca, więc chcia­łem jak naj­szyb­ciej opu­ścić Gór­ny Śląsk i wró­cić w Zagłę­bie Ruhry.

Kil­ka mie­się­cy póź­niej dino­zaur osta­tecz­nie i nie­od­wra­cal­nie opu­ścił miej­ski pej­zaż Kato­wic. Był zna­nym współ­cze­snym w prze­strze­ni miej­skiej, gdzie szkla­na fasa­da coraz bar­dziej domi­no­wa­ła. Teraz widzia­łem go tyl­ko na moim sto­li­ku, czu­łem jego ducha i zasta­na­wia­łem się, dla­cze­go nie …

Rozdział V | Strona 89
Fol­low a manu­al added link

Wniosek dodatkowy

Tak więc prze­mi­ja­nie było moją zachę­tą, ponie­waż nie­od­wra­cal­nie pochło­nę­ło to, co zna­jo­me. Poczu­cie nie­od­wra­cal­no­ści wywo­ła­ło chwy­tli­wy odruch i poprzez naci­śnię­cie spu­stu ura­to­wa­łem to, co zna­jo­me i to, co mnie zaj­mo­wa­ło, od zapo­mnie­nia. Spe­ku­lo­wa­łem o przy­czy­nie tego i zaj­rza­łem do mojej histo­rii migra­cji. Musia­łam zaj­rzeć w głąb sie­bie i dłu­go przy­glą­dać się moim zdję­ciom, aż uświa­do­mi­łam sobie, że za nimi było mniej lęków niż miłość do życia i przy­wią­za­nie do ludzi i do tego, co stwo­rzy­li — uczu­cia są czę­sto bar­dzo bli­sko sie­bie, prze­pla­ta­ją się i nie zawsze moż­na je wyraź­nie oddzie­lić. Robi­łem zdję­cia z wdzięcz­no­ści za osią­gnię­cia inte­lek­tu­al­ne, zarów­no te małe, jak i duże, i inte­re­so­wa­ły mnie zmia­ny, któ­re ich doty­czy­ły. Był to wyraz moje­go przy­wią­za­nia do świa­ta miło­ści, któ­ry zro­dził się w koły­sce wraz z darem obser­wa­cji. Moja migra­cja i strach przed stra­tą były dobry­mi pro­wi­zor­ka­mi w mojej auto­ana­li­zie, z pew­no­ścią nie były nie­za­an­ga­żo­wa­ne, ale z pew­no­ścią podzi­wiał­bym ratusz i zie­lo­no-bia­łe­go dino­zau­ra bez histo­rii migra­cji na mojej szyi, z apa­ra­tem lub bez, ponie­waż jestem este­tą i za sta­rym gołym Fasa­da szu­ka tego, co nie­zbęd­ne, któ­re obja­wia się w duchu na dru­gi rzut oka.

Epilog — Trwałość jest nieuchwytna

Chcia­łem uwiecz­nić czas na moich zdję­ciach, A40 — koło ratun­ko­we regio­nu, sport jako jego bicie ser­ca, któ­re wymy­ka się zmia­nom, Duis­burg Ren jako sam upływ cza­su. Foto­gra­fo­wa­łem św. to. Posze­dłem do zbez­czesz­czo­nych miejsc pra­cy i zna­la­złem tam plusk, pal­my i kameleony.

Moje poszu­ki­wa­nia śla­dów dobie­gły koń­ca, lęk przed prze­mi­ja­niem, któ­ry czu­łem na począt­ku, z każ­dym zro­bio­nym zdję­ciem zamie­niał się coraz bar­dziej w odwa­gę. W tej chwi­li patrzę bez­po­śred­nio w przy­szłość. Nostal­gia ode­szła i zosta­ła zapo­mnia­na, tęsk­no­ta za koń­cem świa­ta zesła­na pod pal­my, morze i wiatr — rze­czy, któ­rych wyrze­ka­łem się przez dłu­gi czas w asce­tycz­nej samo­dy­scy­pli­nie. Zno­wu jestem otwar­ty. Zro­bi­łem zdję­cia, aby zna­leźć zna­jo­me i spójność.

Rozdział V | Strona 90
Fol­low a manu­al added link

Foto­gra­fia była moim wykry­wa­czem, niczym wię­cej jak narzę­dziem, któ­re wła­ści­wie moż­na wymie­niać do woli. Szu­ka­łem zna­jo­me­go i sta­bil­no­ści w zewnętrz­nym świe­cie, ale zna­la­złem to w sobie. Wytrwa­łość była trwa­ła jak bań­ka mydla­na. Ponie­waż cza­su nie moż­na było uchwy­cić, po prze­bu­dze­niu pękał jak sen. Dla­te­go decy­du­ję się wyru­szyć i zjed­no­czyć się ze świa­tem, aby obró­cić się wokół wła­snej osi, zamiast wpa­try­wać się w nie­go natar­czy­wie – świat w ruchu będzie od teraz mój – może pój­dę za radą cór­ki i prze­jazd do Funa­fu­ti, gdzie infra­struk­tu­ra jest tak mała jak mecha­ni­ka kwan­to­wa atomów.

Tuva­lu brzmi jak odpo­wied­nik moich men­tal­nych przejść – może ostat­ni bra­ku­ją­cy ele­ment ukła­dan­ki, myśl, któ­ra pro­wa­dzi mnie gdzie indziej – nie uwa­żam, że rada jest zła – któ­ra teraz mnie zajmie.

Ale już zna­la­złem swój cel i nie ma zna­cze­nia, dokąd pój­dę. Odna­la­złem esen­cję życia, ponie­waż podą­ża­łem za moim wewnętrz­nym gło­sem jak śla­dy na śnie­gu, zanim się sto­pi­ły. Naj­pierw poje­cha­łam do domu, skąd pocho­dzę, bo tęsk­no­ta jarzy­ła się we mnie jak koks w kok­sow­ni­cy – ​​wciąż nie wyga­sła po latach. To zapro­wa­dzi­ło mnie na cmen­tarz moich przod­ków i do moje­go pra­dziad­ka Pau­la, któ­ry skar­cił mnie przy swo­im gro­bie – dokąd idzie­my i że waż­ne jest poże­gna­nie i odpusz­cze­nie. Powie­dział mi, że jeśli wiem, skąd pocho­dzę i dokąd idę, to znam zna­cze­nie, a potem: „Jero­na! Mar­cin… idź już na Hono­lu­lu kro­wy paść i nie ner­wuj “- pedzioł mi. A więc: „Burza, Mar­tin… jedź do Hono­lu­lu, doj kro­wy i nie dener­wuj mnie” – powie­dział mi.

Kie­dy przy­je­cha­łem do domu w Biel­szo­wi­cach, a on mnie skar­cił, nie mogłem już zna­leźć domu, ale z ulgą odna­la­złem z pamię­ci roz­ża­rzo­ne kok­sow­nie. Byli tak obec­ni, jak mogli, bar­dziej real­ni niż jaka­kol­wiek rze­czy­wi­stość, bar­dziej jak sen. Kie­dy kil­ka lat póź­niej sfo­to­gra­fo­wa­łem ratusz w Marl, wie­dzia­łem już, że blask, któ­ry mnie zaj­mo­wał, moż­na zna­leźć wszę­dzie, ponad gra­ni­ca­mi, jeśli chcesz, jeśli to rozu­miesz, zaj­rzeć za fasa­dy i zoba­czyć kształt rze­czy czy­tać i rozu­mieć czas i upływ czasu.

Rozdział V | Strona 91
Fol­low a manu­al added link

Za kok­sow­ni­cą kry­ła się pro­sta myśl, że gdzieś kie­dyś ktoś zadba o to, żeby innym ludziom było cie­pło, cze­ka­jąc na auto­bus – myśl, któ­ra tkwi­ła we mnie, bo było cie­pło i ludz­ka. To wła­śnie, wbrew pozo­rom, kry­ło się zarów­no za suro­wy­mi fasa­da­mi bru­ta­li­zmu, jak i było świad­kiem puste­go spoj­rze­nia zie­lo­no-bia­łe­go dino­zau­ra w Kato­wi­cach, tysiąc kilo­me­trów dalej w rów­no­le­głym świecie.

Tache­les mówił – cho­dzi o ducho­we dzie­dzic­two zarów­no w małej ska­li pie­ca kok­sow­ni­cze­go, jak i w dużej ska­li wizjo­ner­skie­go pej­za­żu miej­skie­go – cho­dzi o ducha, jego trans­cen­den­cję i świa­tło, któ­re pro­mie­niu­je, oraz jego esen­cję, któ­ra jest tak samo w świe­cie zewnętrz­nym jak w Zwier­cia­dle świe­ci się w sobie. Zoba­czy­łem to, szu­ka­jąc, co syno­wie mogą odzie­dzi­czyć po ojcu, jeśli podej­dą do nich z uwa­gą i będą ich uważ­nie obser­wo­wać — nie­ko­niecz­nie posłusz­ni. Widzia­łem to, ponie­waż inte­re­so­wał mnie pro­ces upły­wu cza­su i ducho­we dziedzictwo.

Zamy­kam. Mam swo­je zdję­cia i patrzę na nie jak śla­dy na śnie­gu — kil­ku­mi­nu­to­wy czas naświe­tla­nia na łącz­nie 252 zdję­ciach — pew­ny, że prę­dzej czy póź­niej sto­pią się, gdy zro­bi się cie­plej. Teraz zda­ję sobie spra­wę z skoń­czo­no­ści ich moty­wów, ich samych i moich. Dłu­go obej­rza­łam się za sie­bie, żeby zła­pać oddech, zanim spoj­rza­łam w przy­szłość. Teraz, kie­dy zakoń­czy­łem, mogę i będę patrzeć w przy­szłość i upo­mi­nać, że ludzie muszą dbać o swo­je dzie­dzic­two, ponie­waż w ten spo­sób dają swo­im potom­kom spój­ność, sta­bil­ność i mądrość, war­to­ści, któ­rych będą pil­nie potrze­bo­wać w przy­szło­ści, aby mogą sami nie tra­cić z oczu tego, kie­dy ma to zna­cze­nie. Mar­le­ro­wie zro­bi­li słusz­ną rzecz. Tym­cza­sem w razie potrze­by mogą na nowo odna­leźć wspól­ne korze­nie i spoj­rzeć wstecz, bo mogą zaufać wiel­ko­ści swo­ich przod­ków – jak ja przy gro­bie pra­dziad­ka. Jeśli to już nie dzia­ła, to nadal ist­nie­je wia­ra, któ­rej nie­ogra­ni­czo­ny roz­miar jest nie­do­ce­nia­ny przez wie­lu, przez tych, któ­rzy rów­nież nie doce­nia­ją mocy pamię­ci. Mogę liczyć na szczę­ście, że roz­po­zna­łem, że dom nie potrze­bu­je gra­nic, bo nosi się je w sobie jako wia­rę w nie. Dom może być wszę­dzie — w Kato­wi­cach, Mar­lu lub Funa­fu­ti, jeśli jesteś goto­wy zaj­rzeć za fasa­dę, aby odkryć to, co naj­waż­niej­sze. Aby to zro­zu­mieć, musia­łem udać się na poszu­ki­wa­nia, wie­rząc, że znaj­dę to, cze­go mi bra­ku­je. Niczym porzu­co­ny pies w lojal­no­ści i przy­wią­za­niu do świa­ta, uzu­peł­ni­łem swo­je zdję­cia w serię, któ­ra nie była serią. Jak­że bez­na­dziej­ni są ci, któ­rzy szu­ka­ją domu w izo­la­cji i izolacji.

Rozdział V | Strona 92
Fol­low a manu­al added link

Teraz doko­nu­ję pod­su­mo­wa­nia, inspi­ru­ją­ce­go wyzna­nia, bli­skie­go wra­że­niu, że tak napraw­dę nie sta­łem się mądrzej­szy, ale roz­po­zna­łem postać świa­tła we mgle. Bar­dzo się cie­szę, że pod­pis, któ­ry noszą moje zdję­cia, nie jest nazna­czo­ny stra­tą, ponie­waż moje zdję­cia są ponad smut­nym uczu­ciem nostal­gii. Teraz rozu­miem, że moją moty­wa­cją był sam upływ cza­su, ten meta­po­ziom, któ­ry popy­cha ludzi do wszel­kie­go rodza­ju działań.

Dla tego pro­ste­go roz­po­zna­nia myśla­łem o cza­sie do punk­tu bez­sen­sow­ne­go: czym był­by świat bez cza­su? Nie do pomy­śle­nia. Jak to powin­no wyglą­dać? Cho­pin grał wiecz­nie, Adolf ryczał­by wiecz­nie, ja nigdy nie prze­sta­nę pisać? Mój spust migaw­ki nigdy się nie zamy­kał. Bez nich nie było­by nas. Nasze mat­ki by nas nie rodzi­ły, a gdy­by to zro­bi­ły, ból nigdy by nie znik­nął, nie doce­ni­li­by­śmy Cho­pi­na i van Gogha i była­by nie­skoń­czo­na ilość pozio­mów cza­so­wych, któ­re ist­nie­ją poje­dyn­czo lub nie, bo już by ich nie było. być pozio­ma­mi cza­so­wy­mi moż­na nazwać, ponie­waż nie było­by cza­su. Ist­nie­ją­ce zamó­wie­nia prze­trwa­ły­by wiecz­nie lub roz­pa­dły­by się na zawsze. Ad absur­dum – Wiel­ki Wybuch nigdy by się nie wyda­rzył, podob­nie jak Rolex. Naukow­cy uśmie­cha­li­by się z moich kon­cep­cyj­nych podejść. Wiem, że tak mógł­by wyglą­dać raj i wiecz­ność, ale nie nasz bluź­nier­czy świat z tym, co nam ofe­ru­je. Na tym świe­cie tyl­ko duch może trwać wiecz­nie. Tyl­ko umysł ma zdol­ność wśli­zgi­wa­nia się w rze­czy i przy­bie­ra­nia innych form. Tyl­ko duch może żyć wiecz­nie. Prze­ka­zy­wa­ny z ojców na synów, napi­sa­ny i ukształ­to­wa­ny przez synów i utrwa­lo­ny w cza­sie, duch jest naj­dziw­niej­szą isto­tą, jaką kie­dy­kol­wiek spo­tka­łem — w archi­tek­tu­rze, lite­ra­tu­rze, muzy­ce, w kra­jo­bra­zie kul­tu­ro­wym i na koń­cu świa­ta w Rec­klin­ghau­sen lub Her­ne. Umysł jest kosmo­sem, któ­ry pró­bu­je zro­zu­mieć sie­bie. Na przy­kład, kie­dy Ein­ste­in, Haw­kins lub moja bab­cia zasta­na­wia­li się nad kosmo­sem, to było tak, jak­by kosmos myślał o sobie, ponie­waż jeste­śmy wszech­świa­tem i wszech­świat jest w nas. Jeste­śmy bowiem przez Nie­go iz Nim iw Nim, w imię Ojca i Syna i Ducha, teraz i na wieki.

Roz­dział V | Stro­na 93

© Copyright - Martin Janczek | broadpic 2007- 2023
  • Imprint
  • Kontakt
Scroll to top